poniedziałek, 10 listopada 2014

WC wolność

 Wojciecha Cejrowskiego nie trzeba nikomu przedstawiać. Gdy w roku 1994 w TVP zaczęły się pojawiać pierwsze odcinki jego programu „WC kwadrans”, natychmiast stał się postacią głośno komentowaną i w tej dyskusji nie było obojętnych. Jedni byli nim zachwyceni, innych oburzały jego poglądy i zachowanie. Program zniknął z anteny wraz z odejściem z telewizji ekipy tzw. ekipy pampersów i odtąd Cejrowski na ekranie ukazywał się już tylko na tle budynków sądowych, bo skarżono jego i on skarżył innych. Prawdziwy come back nastąpił jednak kilka lat później, gdy telewizja rozpoczęła emisję jego podróżniczych filmów z cyklu „Boso przez świat”. Seria natychmiast zdobyła niezwykłą popularność i nawet jego dotychczasowi przeciwnicy musieli przyznać, że potrafił znaleźć nową, świeżą i odkrywczą formulę dla tego rodzaju programu.
Też go polubiłem, był wyjątkowy. Powodów było wiele, ale najważniejszym był ten, że Cejrowski nie tylko pokazywał odległe zakątki globu, ale też ukazywał je widziane własnymi oczami. Potrafił w nawet znanych i już dobrze spenetrowanych miejscach świata odkrywać niedostrzegany przez innych kontekst i w logicznie przeprowadzonych wywodach uzasadniać kulturową tożsamość spotkanych ludów i środowisk. Niejednokrotnie wykorzystywał je do podkreślania słuszności głoszonych przez siebie poglądów. W tych jest nieodmiennie bezkompromisowy.
Nie wiem, dlaczego nie czytałem wcześniej żadnej z jego książek podróżniczych, choć mnie do nich zachęcano. Może dlatego, że wyrosłem już przed laty z opowieści o Indianach czy afrykańskich tubylcach, a poglądy Wojciecha Cejrowskiego znam na tyle dokładnie, że nie musiałem czytać kolejnego ich uzasadnienia. Dodam, że znam je i w znakomitej większości akceptuję, choć często raził mnie sposób ich wyrażania. Dla mnie szacunek do adwersarza, nawet gdyby raził głupotą i niekompetencją, jest równie ważny, jak przekonanie o słuszności własnych sądów, a Wojciechowi Cejrowskiemu nie zawsze udawało się dyscyplinować swoje wypowiedzi. Jednak gdy ukazała się „Wyspa na prerii”, nie mogłem się oprzeć, za bardzo zafascynowany jestem Ameryką Północną, a Wojciech Cejrowski pisał o tej, której pomimo kilku podróży do Ameryki, nie udało mi się poznać. Pisał w niej o Arizonie, kowbojach, ranczu, dawnym Dzikim Zachodzie, o prawdziwym sercu Ameryki; pisał o zwyczajach, które Amerykę ukształtowały.
Powiedzieć, że się nie rozczarowałem, to mało, byłem pod wrażeniem. Cejrowski jest nie tylko doskonałym gawędziarzem, do tego już się jego widzowie i czytelnicy zapewne przyzwyczaili. Cejrowski dotknął samej istoty sukcesu tego kontynentu (pisząc kontynent, mam na myśli Stany Zjednoczone i Kanadę, choć ta druga dużo bardziej się zmieniła od czasów jej kolonizacji). Dawne serce Ameryki bije już tylko na rozległych przestrzeniach między rzeką Missisipi a Górami Skalistymi, nie na wschodnim i zachodnim wybrzeżu gdzie rozsiadły się wielkie aglomeracje pełne przybyszów, którzy, jak wielu Europejczyków uważają, że państwo istnieje po to, by do nich dopłacać odbierając tym, którzy sami sobie radzą. Na prerii rozciągającej sę na zachód od Missisipi żyją ludzie, którzy nie chcą pomocy, chcą jedynie, by państwo im nie przeszkadzało. Tam obietnica czy podanie ręki nadal znaczą więcej, niż spisana na papierze umowa; tam sąsiedzi mieszkają daleko, ale wiedzą dokładnie, kiedy powinni się o ciebie martwić i kiedy przyjść ci z pomocą. To oni zapewniają wsparcie, nie państwo, bo to oni wiedzą lepiej, czego akurat najbardziej potrzebujesz. I tego samego oczekują od ciebie. Dlatego czują się tam bezpieczni i naprawdę u siebie.

Mam ochotę zacytować kilka passusów z książki Cejrowskiego, ale tego nie uczynię, bo będę powtarzał uzasadnienia poglądów, które sam staram się zawsze głosić. Niemniej warto je przeczytać, podobnie jak całą książkę, bo pełna jest i humorystycznych anegdot i wiadomości z historii Ameryki; rzeczy niespotykanych w Europie, a w Arizonie codziennych. Opowieść Cejrowskiego o Arizonie, jest opowieścią o wolności, wzajemnym szacunku i uczciwości, istniejącym na przekór wszystkiemu i wszystkim, a zwłaszcza wysiłkom rządu federalnego, który swoją źle pojętą troską niszczy je powoli ale, mam wrażenie, nieuchronnie. Dlatego polecam tę lekturę wszystkim, którzy biorą sobie do serca hasło: „Nie pytaj, co rząd mógłby zrobić dla ciebie, Zapytaj, czy mógłby tego nie robić”. Kto wie, jak długo jeszcze takie enklawy wolności jeszcze przetrwają?