czwartek, 23 marca 2017

Pierwszorzędne Ósme życie

Ósma życie, Nino Haratischwili,
Wydawnictwo: Otwarte, 2016
Na temat „Ósmego życia” gruzińskiej autorki Nino Haratischwili powiedziano już tak dużo, że pisanie kolejnej opinii o tej książce pozwala na komfort pomijania szczegółów i skoncentrowanie się na istocie rzeczy, czyli napisaniu zdania, o którym zawsze marzę, gdy zabieram się do czytania powszechnie polecanej książki: „Zgadzam się!”. To rzadka i wyjątkowo przyjemna sytuacja, bo chwalone w mediach i przez czytelników książki, zwłaszcza w ostatnich latach, zazwyczaj albo rozczarowują, albo nawet zniechęcają. W tym przypadku jestem dodatkowo mile zaskoczony, bo to powieść klasyczna, zachowująca chronologię wydarzeń, pisana językiem zwyczajnym i starannym, a mimo to (a może dlatego właśnie?) interesująca i przejmująca. Miło mi skonstatować, że nie jestem ostatnim wielbicielem takiej prozy. Równie przyjemna jest myśl, że mam jeszcze kolejny tom takiej lektury przed sobą i mam nadzieję, że nie zmienię opinii ani o autorce, ani o tłumaczce, bo do przekładu także nie mam zastrzeżeń.
Ja ograniczę się do tych kilku zdań, a zainteresowanych bliższymi szczegółami odsyłam w otchłań Internetu.

niedziela, 12 marca 2017

Niedźwiedzie eseje, czyli tajna wersja historii Gabriela Maciejewskiego

Wydawało mi się, że o historii pisać można na dwa sposoby: pierwszy, nazwijmy go monograficznym, jest suchy, rzeczowy, pełen cyfr, szczegółów i towarzyszy mu ogromna ilość przypisów odwołujących się do źródeł – to nudna choć potrzebna i wartościowa metoda naukowa; druga, nazwijmy ją popularyzatorską, pisana jest wartko i przystępnym językiem z pominięciem nadmiernej ilości męczących danych i bibliografią na końcu książki. Pierwszy przeznaczony jest dla naukowców i dociekliwców, drugi dla zainteresowanych historią hobbistów. Obie metody są potrzebne i choć służą odmiennym celom, z tego drugiego rodzaju narracji chętnie korzystają też najwybitniejsi historycy, gdy przekazać chcą nie tylko fakty, ale i tezy na tyle interesujące, że  pragną się nimi podzielić z szerszymi kręgami czytelników – znakomitym tego przykładem była tu twórczość Pawła Jasienicy, choć nie jest to przykład odosobniony.

Niedźwiedź i róża, czyli tajna historia
Czech, Gabriel Maciejewski, Tom 1,
Wyd. Klinika Języka, Warszawa 2014
Tak dotąd myślałem, ale okazało się, że jest jeszcze trzeci, nazwijmy go najdelikatniej – „anty”, bo jest przeciwieństwem i pierwszego, i drugiego. Jego znamienitym przykładem była z trudem przeze mnie czytana (i wreszcie przeczytana) książka „Niedźwiedź i róża, czyli tajna historia Czech”. Istotą zamieszczonych tam esejów bywają, zazwyczaj nieco odbiegające od ogólnie przyjętych, tezy historyczne, ale to jedyna zaleta tej pozycji Gabriela Maciejewskiego, jeśli w ogóle można nazwać ją zaletą, bo rozwodzenie się nad tym (trzymając się pierwszego rozdziału), że Jana Husa, czeskiego heretyka, traktowano przed skazaniem go na śmierć lepiej, niż opisują to jego zwolennicy i komunistyczni autorzy, nie jest szczególnie inspirujące. Przypisów na potwierdzenie przytaczanych opinii żadnych, jedynie spekulacje, a rozdział ten wydaje mi się jednym z ciekawszych spośród bez mała trzydziestu. Większość jest nużąca, zagmatwana, rozwlekła i trudno jest w tych opowieściach w ogóle dopatrzyć się jakiejkolwiek tezy, a jeszcze trudniej odnaleźć się w chaosie: tajne konszachty i organizacje, spiski, alchemicy i talmudyści, ukryte intencje, wszystko w większości wsparte przypuszczeniami bardziej niż faktami. Inaczej mówiąc – rozczarowanie. 

Rozstanie z Facebookiem

Chciałem coś pozytywnie, przynajmniej we wspomnieniach, napisać o Facebooku, ale już nie potrafię. Porzucam FB i wszelkie inne portale społecznościowe o charakterze niesprecyzowanym tematycznie, bo w ostatnich latach przestały być społecznościowe, a zamieniły w polityczne. Kiedyś pozawalały odnaleźć się ludziom, którzy rozjechali się w różne strony świata, teraz zaczęły ich dzielić według politycznych sympatii, a tych niezaangażowanych emocjonalnie w politykę, do których  sam się zaliczam, po prostu odstręczają.
Ja mam dość i mam wrażenie, że nie jestem jedyny. Naprawdę rzadko udaje mi się od jakiegoś czasu trafić na posty znajomych związane z codziennymi wydarzeniami, zainteresowaniami pozapolitycznymi, podróżami, rodziną, hobby. Z przerażeniem przyglądam się zrywanym przyjaźniom, nienawistnym słowom, ostrym komentarzom. Nikt już nie słucha argumentów, tylko z góry odrzuca i  wykpiwa wszystko, co powiedzą przeciwnicy. Prawda przestała się liczyć, liczy się tylko przynależność, trzeba być za bądź przeciw, bo jak się nie jest za, to i tak jest się przeciw.
Nie pasuję do tego świat, wolę własny. Przez dziesięciolecia żyłem bez Facebooka, nie przychodzi mi zatem z trudem się z nimi żegnać. Zresztą to rozstanie nie jest gwałtowne, nie zamknę ostentacyjnie profilu na FB, bo takie gesty nie są w moim stylu. Coraz rzadziej zaglądałem tam zresztą ostatnio, a te przerwy się wydłużały. Nie obrażam się też ani na media, ani na znajomych, po prostu to nie moje klimaty.
Myślę, że otwarte, egalitarne portale, po początkowym okresie euforycznych powrotów do starych znajomości, uprzytomniły teraz wszystkim, że każdy jest inny i bardzo się różnimy. Wspólna klasa czy studia nie sprawiają, że myślimy tak samo i mamy podobne poglądy na wszystko i podobne gusta. Aby być ze sobą, cieszyć się swoim towarzystwem, trzeba dzielić zainteresowania. Egalitaryzm jest fikcją co jakiś czas narzucaną przez kolejne ideologie, ale sądziłem, że nie musi to oznaczać ostentacyjnej manifestacji rozumianej jako jedyna słuszna prawda. Dlatego się wypisuję, pozostawiając Facebook współczesnym sankiulotom i  żyrondystom, niech tam zmagają się ze sobą, gdy ja będę zmagał się z codziennymi problemami niezależnie od tego, kto jest u władzy. I spotykał się w realu z ludźmi, których łączy ze mną coś więcej, niż tylko polityczny transparent rozpostarty nad głowami. Bo życie pokazuje, że istnieją sprawy ważniejsze od polityki, choć niektórym trudno w to uwierzyć.