Kupiłem Kindle'a. Od lat pożerała mnie ciekawość, by go
przetestować, bo lubię zarówno elektroniczne nowinki, jak i
książki. Czy dla kogoś takiego jak ja, a nie jestem przecież
odosobniony w swoich zamiłowaniach, wynaleziono kiedykolwiek gadżet
bardziej wymarzony i pożądany? Oto w kieszonkowej wielkości
urządzeniu, które mogę mieć zawsze przy sobie, mam setki książek,
w których mogę przebierać i czytać kiedykolwiek mam na to ochotę!
A jednak z zakupem czekałem niemal dziesięć lat, obserwując, jak
udoskonalają się czytniki elektronicznych książek i zwiększa ich
funkcjonalność. Dlaczego tak długo? Powodem była nie tylko wysoka
początkowo cena, przede wszystkim coś w głębi duszy mi
podpowiadało, że to rodzaj zdrady. Prawdziwa książka, coś mi
szeptało, to przecież papier, zapach drukarskiej farby, szelest
przewracanych kartek i będąca sama w sobie dziełem sztuki okładka!
Czy można się z nią rozwieść po dziesięcioleciach wzajemnej
miłości? To tak, jakby porzucić żonę dla jej młodszych sióstr,
tylko dlatego, że noszą modniejsze odzienie i więcej potrafią.
Dlatego musiałem dojrzeć do tej decyzji. A może pokusa stała się
zbyt silna? Bez względu na powód, zamówiłem Kindle'a i następnego
dnia kurier przyniósł niewielką paczuszkę.
I co? Prawdę mówiąc... jestem zachwycony! Czas pokaże, czy to
tylko chwilowe zauroczenie, czy miłość już dozgonna. A dlaczego
tak mi się to podoba? Bo książka czytana na Kindle staje się
mądra i użyteczna, można z nią zrobić wszystko, czego nie było
można z wydaniem papierowym. A ponadto:
Jak już wspomniałem, całą posiadaną bibliotekę można mieć
zawsze przy sobie, a gdy którejś książki zabraknie, czy jest się
w domu, czy poza nim, w lesie czy w mieście, można ją ściągnąć
z sieci, odpłatnie bądź za darmo (są takie miejsca, które
udostępniają książki, dla których nie obowiązują już
autorskie prawa majątkowe).
Można w tytułach dowolnie przebierać i czytać tę pozycję, na
którą ma się akurat ochotę.
Cały księgozbiór mieści się w kieszeni, teczce bądź damskiej
torebce, a tym samym nie zajmuje cennego miejsca na domowych półkach.
W każdej czytanej książę można podkreślić wybrane fragmenty,
dopisać do nich notatki, usuwać je i modyfikować, a także dzielić
się tymi opiniami z innymi bądź wykorzystywać do własnych celów
jako cytaty w artykułach lub wypracowaniach (bezcenne dla
recenzentów nauczycieli czy studentów). Każdy z tych fragmentów
odnaleźć można w dowolnej chwili w ciągu kilku sekund.
Bez problemów wyszukać można zagubioną w czeluści tysięcy słów
zapamiętaną frazę.
Potem można wstawiać zakładki w ulubionych miejscach i dzięki nim
bez trudności odnaleźć je w dowolnej chwili.
Dowolnie powiększać można (lub pomniejszać) czcionkę, co pozwala
czytać nawet gdy zapomni się o okularach (doceniają to osoby
korzystające ze szkieł podczas czytania drukowanego tekstu).
Książki w postaci elektronicznej nie przyczyniają się do
wycinania drzew i zanieczyszczania naturalnego środowiska podczas
ich produkcji.
Wszystko to czyni czytnik e-booków znacznie bardziej przyjaznym,
poręcznym i użytecznym narzędziem, niż klasyczny księgozbiór
złożony z tradycyjnych książek, bo łączy w sobie obie te
funkcje (księgozbioru i książki) jednocześnie przy nieporównanie
mniejszym rozmiarze.
Elektroniczny czytnik i e-book mają tylko dwie wady: czytnik co
jakiś czas, zazwyczaj co kilka dni, wymaga podłączenia do
ładowarki, a elektronicznej książki nie można pożyczyć
znajomemu (chyba że razem z czytnikiem, a tego miłośnik lektury
nie uczyni).
A co z wyrzutami sumienia z powodu wspomnianej na wstępie „zdrady”?
Nie odczuwam, bo w gruncie rzeczy książka to jej treść, a nie
forma w jakiej się ją przekazuje. „Iliada” Homera czytana na
moim Kindle'u dostarcza mi tych samych wzruszeń, co czytana na
papierze, i jak sądzę jej autor też nie miałby nic przeciwko
takiemu jej prezentowaniu, bo przecież był niewidomy (jeśli
w ogóle istniał).
Dlaczego spośród tylu czytników wybrałem właśnie Kindle'a? A to
już skutek podziwu, jaki odczuwam dla geniuszu Jeffa Bezosa, twórcy
Amazona, bodaj pierwszej i do dziś największej księgarni
internetowej.