wtorek, 20 września 2016

Uchodźca na urlopie

 Przeglądając niemieckie portale dotarłem przez przypadek do informacji zaczerpniętej z „Welt am Sonntag” donoszącej, że przybysze z Bliskiego Wschodu i Afryki, którym przyznano prawo pobytu w Niemczech, gdyż udowodnili, że są uchodźcami i we własnej ojczyźnie grozi im niebezpieczeństwo, zaczęli jeździć za otrzymane zasiłki na urlopy. Dokąd? Ano właśnie do własnej ojczyzny, tej z której uciekli z lęku o własne życie. Wpaść w odwiedziny do rodziny, cóż w tym w końcu złego? (https://www.welt.de/politik/deutschland/article158049400/Fluechtlinge-machen-Urlaub-wo-sie-angeblich-verfolgt-werden.html).
Nie będę tego roztrząsał, każdy czytelnik i tak wyciągnie własne wnioski z tej informacji. Przytaczam ją dlatego, by po raz kolejny pokazać, że próby poruszania sumienia Europejczyków poprzez szermowanie argumentem o ucieczce przed wojną są nadużyciem. Europa ma do czynienia z imigracją ekonomiczną (najwyżej kilka procent rzeczywiście ucieka przed prześladowaniami) i próba wmawiania innym, że tak nie jest wynika albo z zaślepienia, albo świadomego nadużycia. Emigracja ekonomiczna jest zjawiskiem znamy i powszechnym, nie ma w niej niczego złego. Zła bywa tylko metoda, w jaki się potrzebę poprawy własnego losu realizuje, a tu czasem, przyglądając się niektórym wyczynom pseudo-uchodźców, można mieć poważne zastrzeżenia.

czwartek, 15 września 2016

Lepszy 17 września

Za dwa dni 17 września i kolejna rocznica wkroczenia do Polski w 1939 roku wojsk sowieckich. Gdy chodziłem do szkoły, nikt nie śmiał to tym mówić, więc warto o tym przypominać, ale chciałbym przypomnieć inne związane z tą datą wydarzenie ze znacznie odleglejszych czasów, ale też bardziej napawające otuchą – bitwę pod Świecinem z 1462 roku.
Miała miejsce 554 lata temu i w historii polskich zmagań z Zakonem Krzyżackim miała kluczowe znaczenie militarne i psychologiczne. Szkoda, że tak niewiele o niej wiedzą nawet mieszkańcy Pomorza Gdańskiego, choć Świecino położone jest w powiecie puckim, na wschód od Jeziora Żarnowieckiego.
Gdy na początku września, po odblokowaniu oblężonego Fromborka, Piotr Dunin na czele liczącego 1500 zaciężnych żołnierzy oddziału ruszył przez Gdańsk w kierunku Pucka i Lęborka, wojna toczona przez króla Kazimierza Jagiellończyka, nazwana przez potomnych trzynastoletnią, trwała już dziewięć lat i nie układała się dla Polski dobrze. U jej początków, 18 września 1454 roku, pierwszą jej wielką bitwę pod Chojnicami polskie pospolite ruszenie, pomimo znacznej przewagi liczebnej, sromotnie przegrało. Potem także niewiele było powodów do radości, chociaż odnotowano kilka spektakularnych sukcesów, takich jak zajęcie Malborka wraz z zamkiem, (choć trudno tu mówić o militarnym sukcesie, bo będące na służbie zakonu czeskie oddziały poddały zamek bez walki, w zamian za zaległy żołd), czy zwycięstwo odniesione przez gdańskich kaprów pod Bornholmem nad wspierającą zakon flotą duńską, Polska ulegała przewadze zakonu i w połowie 1962 roku w rękach polskich pozostawały już w zasadzie tylko Żuławy, połowę Ziemi Chełmińskiej i strzępy południowego Pomorza.
Pomnik upamiętniający bitwę, Źródło: Wikipedia
Murgrabia krakowski i marszałek dworu Piotr Dunin, dowodzący wojskami Korony, gdy nocą z 16 na 17 września, zakładał otoczony wozami obóz obronny, miał świadomość, że czeka go niełatwe zadanie. Chociaż udało mu się, od czasu gdy przejął dowództwo, odnieść kilka sukcesów, takich jak udany desant na Sambię, nie stoczył dotąd większej i znaczącej bitwy. Przeciwnik, z tego co donieśli mu zwiadowcy, posiadał liczebną przewagę, a na domiar złego, ciągnęły mu na pomoc oddziały Eryka II, księcia słupskiego, liczące około sześciuset ludzi. Gdy strudzeni drogą żołnierze budowali nocą wokół obozu szańce nieopodal lasu, planował przebieg bitwy.
Dowodził doświadczonymi oddziałami, składającymi się z najemników, których życiem była wojna. To już nie była polska szlachta, która wstydem okryła się pod Chojnicami, lecz zaprawieni w bojach żołnierze, których zaciągnięto pod polskie sztandary dzięki pieniądzom, jakie podarował królowi wierny koronie Gdańsk i inne pomorskie miasta. Mógł liczyć na nich tak długo, jak długo regularnie otrzymywali żołd, więc tu nie było na razie powodu do zmartwienia. Patrzył w mrok i bardziej czuł, niż widział, że jego obóz okrążają wojska zakonne, którymi dowodził Fritz Raweneck, który postanowił rozprawić się ostatecznie z polskimi oddziałami, a potem przejść do ostatecznej ofensywy na lewym brzegu Wisły, licząc na znaczną przewagę liczebną własnej armii i ciągnące mu w sukurs pod Świecino posiłki. Rozprawa miała być bezlitosna, dlatego odciął wszystkie drogi odwrotu, zmuszając polskiego wodza do ostatecznej bitwy. Ten jednak nie zamierzał się od niej uchylać, był na nią zdecydowany, starał się jednak zaplanować ją tak, by wykorzystać jak najlepiej sytuację, w której się z nalazł. Martwiła go przewaga krzyżackiej jazdy, dlatego ukrył się za osłoną wozów taboru. Liczył na atak krzyżacki już z samego rana, mając nadzieję, że jego kusznicy ukryci za szańcami zdziesiątkują nacierających, dzięki czemu stworzą idealną sytuację do kontrataku.
Poranek zastał wojska obu stron gotowe do bitwy, ale krzyżacki dowódca, gdy w świetle dnia przyjrzał się dobrze obwarowanemu obozowi Polaków i zrozumiał, że jego przewaga nie jest tak duża jak przypuszczał (do wojska Dunina dołączyły w Gdańsku oddziały zaciągnięte przez rajców miasta), wstrzymał zaplanowany atak. Plan Piotra Dunina mógł zostać zniweczony, jednak nie zamierzał siedzieć z założonymi rękami. W obliczu zmieniającej się sytuacji, wykazał się pomysłowością i odwagą cechującą wielkich wodzów. Podjął ryzykowną decyzję przejęcia inicjatywy i przeprowadził pierwszy kawaleryjski atak. Na spotkanie nacierających oddziałów Fritz Raweneck wysłał swoją jazdę, wpadając w misternie zastawione sidła. Polska jazda rozstąpiła się i wycofała, zapewniając własnym oddziałom kuszników ukrytym za szańcami i w lesie doskonałe pole ostrzału. To był prawdziwy pogrom, który umożliwił Duninowi atak wszystkimi siłami na obóz krzyżacki, słabo umocniony ze względu na pośpiech i przekonanie krzyżackiego wodza o własnej przewadze.
Bitwa była zacięta, po obu stronach walczyła doświadczona armia zawodowców, jednak wojska koronne stopniowo zyskiwały przewagę, a gdy padł zakonny dowódca, krzyżackie oddziały poszły w rozsypkę, a część się poddała. Krzyżaccy najemnicy wpadli we własną pułapkę, ponieważ wszystkie drogi odwrotu na ich polecenie zatarasowali dzień wcześniej okoliczni chłopi. Szacuje się, że zginęło ponad 75% krzyżackiej armii, klęska była więc druzgocąca. Nie zdążył z pomocą książę słupski, dotarł na pole bitwy, gdy losy starcia były przesądzone i nie zdecydował się na atak. Natarły natomiast na niego oddziały Dunina i zmusiły jego wojsko do odwrotu.
Bitwa pod Świecinem odwróciła losy wojny i sprawiła, że zmagania między Koroną i zakonem zakończyły się niekwestionowanym zwycięstwem Polski. Kazimierz Jagiellończyk wykorzystał szansę, którą po wielkiej wiktorii grunwaldzkiej zaprzepaścił jego ojciec, Władysław; do Polski wróciło Pomorze Gdańskie, Ziemia Chełmińska i Warmia, a ziemie nazywane później Prusami Wschodnimi stały się lennem Korony.
Po dokładnie ośmiu latach walk (klęska pod Chojnicami miała miejsce 18 września 1454 roku), inicjatywa przeszła w ręce Polskie i, chociaż jeszcze kilka lat trwały zmagania, zapoczątkowała niekwestionowaną przez wiele dziesięcioleci dominację w tej części Europy najpierw Polski, potem Rzeczpospolitej narodów Polski i Litwy. Przypomniałem o tym, by dzień 17 września nie kojarzył się wyłącznie z wrześniową klęską z 1939 roku.

czwartek, 8 września 2016

Skończyłem na „Gniewie”

Skończyłem „Gniew” Miłoszewskiego i po raz kolejny jestem mocno zawiedziony. Po „Ziarnie prawdy” uważałem, że autor ma pomysły, ciekawe spostrzeżenia i przemyślenia, które potrafi wpleść w fabułę, że mógłby pisać prawdziwie interesując książki kryminalne,
Wydawnictwo W.A.B., 2014, stron 407
gdyby pozbył się przywar współczesnej prozy: nieco więcej nauczył się słów (na przykład wszystko jest „ciężkie”, nawet w końcowym Słowie od autora pisze o „ciężkich chwilach”, a coś mogłoby przecież być 
trudne, kłopotliwe czy męczące; wszyscy „odpuszczają”, a mogliby przecież także zrezygnować, zmienić zdanie, czy pozostawić – o ileż książka byłaby bogatsza, a to tylko dwa przykłady), zrezygnował z nic niewnoszącego epatowania opisami seksu i czasem powstrzymał się od niepotrzebnych przekleństw. „Gniew” jednak temu zaprzeczył i definitywnie mnie zniechęcił, w mojej opinii to fatalna książka, najgorsza chyba z dotychczasowych pod każdym niemal względem: głównego sprawcę rozszyfrowałem, zanim jeszcze w pełni zawiązała się intryga, sama fabuła wydumana, rodem z kiepskich (jak ten) kryminałów, do tego chaos i porzucanie wątków. Ponadto, jak inne książki Miłoszewskiego (i niestety większość współczesnej literatury głównego nurtu), obarczona wulgaryzmami, nieustannymi przekleństwami (nawet w dialogach z kobietami), niesmacznymi opisami scen już nie erotycznych, a pornograficznych. Chyba Pan Miłoszewski uznał (i być może słusznie), że książka bez seksu, drastycznych opisów i przekleństw nie może się sprzedać. Choć wydaje mi się, że czasem jednak można pogodzić jedno z drugim, dobrą prozę i rynkowy sukces, nawet w literaturze kryminalnej (na co są liczne przykłady). Póki co, to nie dla mnie, niech to kupują czytelnicy, którym to nie przeszkadza lub nawet tego nie zauważają. W moim otoczeniu takim językiem nikt się nie posługuje.