piątek, 8 kwietnia 2016

Metafizyka i natura

Napisałem tę recenzję, czy też raczej spisałem kilka myśli które mi przyszło do głowy podczas lektury książki Adama Hlebowicza, jeszcze w grudniu ubiegłego roku z przeznaczeniem dla jednego z moich ulubionych niszowych czasopism, czyli dla kwartalnika Prowincja. Ze względu na cykl wydawniczy tekst ukazał się (wraz z fragmentem książki) w marcowym numerze. Pozwolę więc sobie go zamieścić, a przy tej okazji zachęcam, jak zawsze, do zapoznania się z Prowincją (ma fanpage na Facebooku) i, jakżeby inaczej, ze wspomnianą książką. A teraz już właściwy tekst.


Każdy ma własną prowincję, którą darzy największym sentymentem. Może nią być miejsce zamieszkania, spędzanych w dzieciństwie wakacji lub najbliższa okolica tuż za hałaśliwą aglomeracją. Każde z takich miejsc ma własny krajobraz, niepowtarzalną i niezapomnianą atmosferę. Chociaż wychowałem się i żyję w mieście, nie potrafiłbym bez prowincji żyć. Uciekam poza Trójmiasto by odetchnąć, odwiedzać miejsca bliskie wspomnieniom, ale też, by odkrywać jeszcze nieznane. A wybór mam wyjątkowy: niemal górzyste Kaszuby, porośnięte borami Kociewie i pocięte kanałami równinne Żuławy. Każdy z tych regionów  jest wyjątkowy.
Jednak tak naprawdę prowincji nie definiują wytyczone przez ludzi, a nawet przez samą przyrodę granice, nie są nią linie na mapie, koryta rzek czy górskie pasma. Prawdziwe granice prowincji definiuje nasz umysł. Prowincja zaczyna się tam, gdzie nasze myśli biec zaczynają do spraw bardziej odległych od codziennych problemów, tam, gdzie zaczynamy zastanawiać się nad sprawami uniwersalnymi i konfrontujemy je z codziennym własnym istnieniem, własną postawą wobec świata i ludzi. Najłatwiej to przychodzi nie na ruchliwej ulicy czy w gwarze przepełnionej ludźmi kawiarni, ale w obliczu natury, w samotności. Prowincja to zatem nie geograficzna kraina, a miejsce, w którym zagłębiamy się w siebie. Prowincja to natura, a natura to metafizyka istnienia.
Adam Hlebowicz, Pułapka na ptaki,
Bernardinum 2015
Takie właśnie chodziły mi po głowie myśli podczas lektury ostatniej książki Adama Hlebowicza, a przy tym pierwszej jego powieści. Znany na Wybrzeżu dziennikarz i autor reportaży zmierzył się z zupełnie nową materią, stworzył książkę beletrystyczną, której fabuła stanowi jednak tylko pretekst do rozważań o życiu, prawdzie, etyce i Wszechświecie. Jej tłem są miejsca odległe od ludzkich skupisk, Bory Tucholskie, rosyjska Syberia, węgierska puszta czy delta Wisły, ale ważny jest człowiek i jego decyzje. Polikarp, bohater opowieści, lekkoduch, miłośnik przyrody i podglądacz ptaków, niezależny życiowo wagabunda, postawiony wobec niespodziewanej sytuacji, zmuszony zostaje do rozstrzygnięcia dylematu ani zaskakującego, ani wyjątkowego, ale zawsze równie ważnego. Ważnego dla wszystkich, którzy zmuszeni są dokonać wyboru decydującego o dalszym losie swoim i innych.
Polikarp jest człowiekiem inteligentnym, nieobce mu są rozważania filozofów i ich konkluzje, często skrajnie odległe i ze sobą sprzeczne. Dotąd jednak miał ten komfort, że sam nie musiał spośród nich wybierać, tylko się nimi bawił, żonglował wiedzą dla przekory, by błysnąć erudycją i zawstydzić zbyt pewnych siebie pseudo-naukowców. Nie osądzał innych, w gruncie rzeczy akceptował wszystko, co nie przeszkadzało mu żyć po swojemu. Aż wreszcie dylematy od których uciekał go dogoniły i nie pozostało mu nic innego, tylko samemu je rozwiązać.
Polikarp, jak większość ludzi, tak ważnego wyboru dokonuje w samotności, choć potrzebuje wsparcia. Przygląda się ptakom, które nie mają przed nim już niemal żadnych tajemnic. Ale tam trudno znaleźć odpowiedź, zwłaszcza jemu, ornitologowi, który wie o nich prawie wszystko. Ten świat jest równie różnorodny jak ludzki. Są takie gatunki ptaków, które zmieniają partnerów, ale i takie, które łączą się na całe życie; niektóre upodobały sobie do życia ciche i trudno dostępne miejsca, inne hałaśliwe ludzkie skupiska uczyniły swoim domem; są takie, które całe życie spędzają w jednym miejscu, lecz inne odlatują i wracają. Wskazówek dostarczyć mu muszą więc ludzie, ale nie wystarczy stary przyjaciel Tomasz, jego poglądy są dla Polikarpa zbyt oczywiste, życie zbyt uporządkowane, dom nazbyt poukładany.
Najbardziej przydatni okazują się ci, którzy żyją z dala od innych, samotnie i zgodnie z porządkiem natury. Podczas swoich wędrówek Polikarp spotykał ich niejednokrotnie, szanował ich dystans do świata i milczenie. Dopiero teraz okazało się, jak głębokie i ważne nosili w sobie tajemnice. To one pomogą wybrać Polikarpowi odpowiedź. Przynajmniej tę dotyczącą sprawy najbardziej teraz palącej.
Peregrynacje Polikarpa odkrywają kolejne wątki przeszłości związane z dziejami Pomorza i losami jego mieszkańców, tymi niedawnymi i tragicznymi: niemiecką okupacją, działalnością Gryfa Pomorskiego, sowieckim „wyzwoleniem” i losami późniejszych żołnierzy wyklętych. A każdy poruszany przez Autora temat wywołuje chęć głębszego poznania tamtych czasów, szukania wiedzy w podręcznikach historii i pamiętnikach osób, które tych wydarzeń byli świadkami. I po zakończeniu lektury zostawiają poczucie niedosytu.
Książka uwiodła mnie też z jeszcze jednego powodu, powodu dla którego Adam Hlebowicz zadedykował ją Rodziewiczównie i Newerlemu, pisarzom jak on zakochanym w naturze i nawiązujący do niej w swych powieściach. Bory Tucholskie, Żuławy czy daleka węgierska puszta i ich mieszkańcy w opisach Autora stają się tak interesujący, że ma się ochotę od razu spakować walizki i wyruszyć w podróż do miejsc, gdzie trafił bohater opowieści. W gruncie rzeczy bowiem prawdziwy świat to prowincja, to natura i żyjący z nią w zgodzie ludzie.
Z prawdziwą przyjemnością spędziłem przy tej niedługiej opowieści dwa weekendowe wieczory. Jeśli wolno mi poczynić uwagę krytyczną, to przede wszystkim tę, że wszystkiego było mi za mało – poruszonymi przez Adama Hlebowicza wątkami można byłoby wypełnić książkę znaczenie bardziej opasłą. Liczę na to, że Autor kiedyś wróci do swojego bohatera i opisze jego dalsze dzieje, tematów na pewno nie zabraknie.