Napisałem
tę recenzję, czy też raczej spisałem kilka myśli które mi
przyszło do głowy podczas lektury książki Adama Hlebowicza,
jeszcze w grudniu ubiegłego roku z przeznaczeniem dla jednego z
moich ulubionych niszowych czasopism, czyli dla kwartalnika
Prowincja. Ze względu
na cykl wydawniczy tekst ukazał się (wraz z fragmentem książki) w
marcowym numerze. Pozwolę więc sobie go zamieścić, a przy tej
okazji zachęcam, jak zawsze, do zapoznania się z Prowincją
(ma fanpage na Facebooku) i, jakżeby inaczej, ze wspomnianą
książką. A teraz już właściwy tekst.
Każdy
ma własną prowincję, którą darzy największym sentymentem. Może
nią być miejsce zamieszkania, spędzanych w dzieciństwie wakacji
lub najbliższa okolica tuż za hałaśliwą aglomeracją. Każde z
takich miejsc ma własny krajobraz, niepowtarzalną i niezapomnianą
atmosferę. Chociaż wychowałem się i żyję w mieście, nie
potrafiłbym bez prowincji żyć. Uciekam poza Trójmiasto by
odetchnąć, odwiedzać miejsca bliskie wspomnieniom, ale też, by
odkrywać jeszcze nieznane. A wybór mam wyjątkowy: niemal górzyste
Kaszuby, porośnięte borami Kociewie i pocięte kanałami równinne
Żuławy. Każdy z tych regionów jest wyjątkowy.
Jednak
tak naprawdę prowincji nie definiują wytyczone przez ludzi, a nawet
przez samą przyrodę granice, nie są nią linie na mapie, koryta
rzek czy górskie pasma. Prawdziwe granice prowincji definiuje nasz
umysł. Prowincja zaczyna się tam, gdzie nasze myśli biec zaczynają
do spraw bardziej odległych od codziennych problemów, tam, gdzie
zaczynamy zastanawiać się nad sprawami uniwersalnymi i
konfrontujemy je z codziennym własnym istnieniem, własną postawą
wobec świata i ludzi. Najłatwiej to przychodzi nie na ruchliwej
ulicy czy w gwarze przepełnionej ludźmi kawiarni, ale w obliczu
natury, w samotności. Prowincja to zatem nie geograficzna kraina, a
miejsce, w którym zagłębiamy się w siebie. Prowincja to natura, a
natura to metafizyka istnienia.
Adam Hlebowicz, Pułapka na ptaki, Bernardinum 2015 |
Takie
właśnie chodziły mi po głowie myśli podczas lektury ostatniej
książki Adama Hlebowicza, a przy tym pierwszej jego powieści.
Znany na Wybrzeżu dziennikarz i autor reportaży zmierzył się z
zupełnie nową materią, stworzył książkę beletrystyczną,
której fabuła stanowi jednak tylko pretekst do rozważań o życiu,
prawdzie, etyce i Wszechświecie. Jej tłem są miejsca odległe od
ludzkich skupisk, Bory Tucholskie, rosyjska Syberia, węgierska
puszta czy delta Wisły, ale ważny jest człowiek i jego decyzje.
Polikarp, bohater opowieści, lekkoduch, miłośnik przyrody i
podglądacz ptaków, niezależny życiowo wagabunda, postawiony wobec
niespodziewanej sytuacji, zmuszony zostaje do rozstrzygnięcia
dylematu ani zaskakującego, ani wyjątkowego, ale zawsze równie
ważnego. Ważnego dla wszystkich, którzy zmuszeni są dokonać
wyboru decydującego o dalszym losie swoim i innych.
Polikarp
jest człowiekiem inteligentnym, nieobce mu są rozważania filozofów
i ich konkluzje, często skrajnie odległe i ze sobą sprzeczne.
Dotąd jednak miał ten komfort, że sam nie musiał spośród nich
wybierać, tylko się nimi bawił, żonglował wiedzą dla przekory,
by błysnąć erudycją i zawstydzić zbyt pewnych siebie
pseudo-naukowców. Nie osądzał innych, w gruncie rzeczy akceptował
wszystko, co nie przeszkadzało mu żyć po swojemu. Aż wreszcie
dylematy od których uciekał go dogoniły i nie pozostało mu nic
innego, tylko samemu je rozwiązać.
Polikarp,
jak większość ludzi, tak ważnego wyboru dokonuje w samotności,
choć potrzebuje wsparcia. Przygląda się ptakom, które nie mają
przed nim już niemal żadnych tajemnic. Ale tam trudno znaleźć
odpowiedź, zwłaszcza jemu, ornitologowi, który wie o nich prawie
wszystko. Ten świat jest równie różnorodny jak ludzki. Są takie
gatunki ptaków, które zmieniają partnerów, ale i takie, które
łączą się na całe życie; niektóre upodobały sobie do życia
ciche i trudno dostępne miejsca, inne hałaśliwe ludzkie skupiska
uczyniły swoim domem; są takie, które całe życie spędzają w
jednym miejscu, lecz inne odlatują i wracają. Wskazówek dostarczyć
mu muszą więc ludzie, ale nie wystarczy stary przyjaciel Tomasz,
jego poglądy są dla Polikarpa zbyt oczywiste, życie zbyt
uporządkowane, dom nazbyt poukładany.
Najbardziej
przydatni okazują się ci, którzy żyją z dala od innych, samotnie
i zgodnie z porządkiem natury. Podczas swoich wędrówek Polikarp
spotykał ich niejednokrotnie, szanował ich dystans do świata i
milczenie. Dopiero teraz okazało się, jak głębokie i ważne
nosili w sobie tajemnice. To one pomogą wybrać Polikarpowi
odpowiedź. Przynajmniej tę dotyczącą sprawy najbardziej teraz
palącej.
Peregrynacje
Polikarpa odkrywają kolejne wątki przeszłości związane z
dziejami Pomorza i losami jego mieszkańców, tymi niedawnymi i
tragicznymi: niemiecką okupacją, działalnością Gryfa
Pomorskiego, sowieckim „wyzwoleniem” i losami późniejszych
żołnierzy wyklętych. A każdy poruszany przez Autora temat
wywołuje chęć głębszego poznania tamtych czasów, szukania
wiedzy w podręcznikach historii i pamiętnikach osób, które tych
wydarzeń byli świadkami. I po zakończeniu lektury zostawiają
poczucie niedosytu.
Książka
uwiodła mnie też z jeszcze jednego powodu, powodu dla którego Adam
Hlebowicz zadedykował ją Rodziewiczównie i Newerlemu, pisarzom jak
on zakochanym w naturze i nawiązujący do niej w swych powieściach.
Bory Tucholskie, Żuławy czy daleka węgierska puszta i ich
mieszkańcy w opisach Autora stają się tak interesujący, że ma
się ochotę od razu spakować walizki i wyruszyć w podróż do
miejsc, gdzie trafił bohater opowieści. W gruncie rzeczy bowiem
prawdziwy świat to prowincja, to natura i żyjący z nią w zgodzie
ludzie.
Z
prawdziwą przyjemnością spędziłem przy tej niedługiej opowieści
dwa weekendowe wieczory. Jeśli wolno mi poczynić uwagę krytyczną,
to przede wszystkim tę, że wszystkiego było mi za mało –
poruszonymi przez Adama Hlebowicza wątkami można byłoby wypełnić
książkę znaczenie bardziej opasłą. Liczę na to, że Autor
kiedyś wróci do swojego bohatera i opisze jego dalsze dzieje,
tematów na pewno nie zabraknie.