piątek, 26 czerwca 2015

James Horner, kolejny nieobecny

 Niedawna tragiczna śmierć Jamesa Hornera, to ogromna strata dla świata muzyki i filmu. Zazwyczaj, gdy ktoś mnie pyta o ulubiony film, książkę, pisarza, utwór, kapelę czy coś tam jeszcze, irytuje mnie to, bo mogę podać ich dziesiątki, a jedne nazwiska czy tytuły prześcigają inne. Bo jak porównać „Eine kleine Nachtmusik” Mozarta z, na przykład, „Stairway to Heaven” Led Zeppelin? Albo „Ostatni dzień lata” Konwickiego z, na przykład, „Żądłem” Hilla? To niemożliwe, każde z takich dzieł jest doskonałe na swój sposób, ale nieporównywalne. Jest jednak wyjątek – gdy pytano mnie o kompozytorów muzyki filmowej, wymieniałem zawsze dwa polskie i dwa zagraniczne nazwiska: Komedę i Kilara, Morricone i Hornera.
Pozostawię dziś bez komentarza polskich kompozytorów muzyki filmowej (choć można o nich napisać wiele) i wytłumaczę, czym uwiedli mnie Morricone i Horner. Może się mylę, bo nie jestem specjalistą, ale w moim odczuciu do czasów zaistnienia Morricone, muzyka była tłem filmu, miała działać na podświadomość, być niezauważalna. Jej rolą było podkreślać obrazy, napięcie, dramatyzm czy romantyzm sceny. Wychodziło się z kina nie pamiętając muzyki, tylko film. Zmienił to Morricone, sprawił, że zapamiętywało się nie tylko filmowe sceny, ale i muzykę, słuchało się jej z równym zainteresowaniem, jak śledziło filmową fabułę. Dlaczego? Morricone wprowadził do filmowej muzyki nowe i nietypowe instrumenty, a ich przejmujące, nieco zawodzące dźwięki stały się dla widza (czy raczej w tym przypadku słuchacza) nie mniej istotne, niż wydarzenia na ekranie. Wymienić przykłady? Pierwsze naprawdę ważne w historii filmu były spaghetii westerny z Clintem Eastwoodem, a ich następcami arcydzieła takie jak „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”, „Dawno temu w Ameryce” czy „Misja”, a to tylko wybrane przykłady.
Horner był jego następcą (ale nie naśladowcą). W „Walecznym sercu”, który to film pozwalał widzowi rozkoszować się długimi scenami ukazującymi scenerie szkockich wrzosowisk, muzyka była równie ważna, jak fabuła. Muzyka do tego filmu była pierwszym soundtrackiem, jaki kupiłem na CD i do dziś słucham tego z równym zainteresowaniem. Kocham tę muzykę. Fletnię Pana czy organki wprowadzone przez Morricone, zastąpiły tu dudy, ale ich brzmienie jest równie przejmujące. Zresztą czyż nie dudy są najbardziej odpowiednią formą wyrazu dla szkockich krajobrazów? James Horner wypełnił też muzyką inne niezapomniane filmy, takie jak, wymieniając tylko kilka: „Imię Różny”, „Titanic”, „Apocalypto”, „Avatar”, „Apollo 13”, „Willow”, „Maska Zorro”.

Odszedł za wcześnie, nie tylko mi będzie brakowało jego muzyki na filmowym ekranie. Szkoda.

sobota, 20 czerwca 2015

Waterloo – ostatnie zwycięstwo Napoleona

 Jeśli kogoś zdziwił ten tytuł, pozostaje mi go zaprosić do dalszej lektury, bo nie jest to pomyłka. Ale o tym potem.
Trudno byłoby nie nawiązać dzisiaj do bitwy pod Waterloo, która miała miejsce równo 200 lat temu – 18 czerwca 1815 roku. Sama bitwa była ostatnim aktem trwającej od piętnastu lat wojny, wojny, która toczyła się od Lizbony po Moskwę, od Szwecji, po Włochy. Wojny okrutnej i pochłaniającej ogromną ilość ofiar, ponieważ ówczesna taktyka przewidywała przeprowadzanie manewrów zwartymi formacjami, które stanowiły doskonały cel dla salw karabinowych i artyleryjskiego ostrzału, a jej elementem była też walka wręcz z użyciem bagnetów i szabel. Wojny, dodajmy, wyjątkowo zajadłej i w samych żołnierzach budzącej krwawe instynkty. Do historii bitwy pod Waterloo, o czym raczył przypomnieć Waldemar Łysiak w rocznicowym artykule zamieszczonym w tygodniku „Do Rzeczy”, przeszedł Dick Tomlinson, angielski piechur, który rzucił karabin, „wyciągnął ręce ku szlachtującym się tłumom i krzyczał: – Ludzie!... Dlaczego my zabijamy się jak zwierzęta?!... Przecież my się nawet nie znamy!!... Ludzie!!!”.
Lew z Waterloo
Pomnik na polach Waterloo
(źródło: Wikipedia)
Bitwa w istocie była wyjątkową rzezią nawet jak na tamte krwawe czasy – w ciągu dziesięciu godzin jej trwania po obu stronach zginęło łącznie 47 tysięcy żołnierzy. Nawet jednak ta imponująca liczba ofiar, które poległy na tak niewielkiej powierzchni, przestaje budzić zdziwienie, gdy porówna się ją do liczby ofiar poniesionych podczas wszystkich wojen napoleońskich. Podczas samej wyprawy na Moskwę w roku 1812 poległo 200 tys. żołnierzy armii napoleońskiej i niemal drugie tyle po stronie rosyjskiej. Wojny toczyły się tak długo i pochłaniały takie ilości ofiar, że we Francji po moskiewskiej eskapadzie nie było już mężczyzn w wieku poborowym i Napoleon przed kampanią w 1813 roku wcielał do wojska chłopców w wieku 13 i 14 lat.
Straty poniesione przez walczące armie najprościej było policzyć, ale to nie wszystkie ani ofiary ani skutki wojen Napoleona. Nieustane przemarsze wojsk po zasianych polach, konfiskaty żywności i grabieże były na porządku dziennym, a ich konsekwencją był głód i choroby, które pochłaniały kolejne dziesiątki tysięcy ofiary, głównie wśród dzieci i kobiet. Na wsiach nie było też rąk do pracy, bo kolejne roczniki chłopów po obu walczących stronach, wcielane były przymusowo do wojska. W wielu miejscach Europy, zwłaszcza tam, gdzie toczyły się najintensywniejsze działania, ogromne połacie ziemi leżały odłogiem i dziczały, wymierały wsie i pustoszały miasteczka. Za klęskami głodu postępowały zarazy, zwłaszcza tyfus zbierał największe żniwo, ale nie mniej uciążliwa była dyzenteria. Wszystko to pochłaniało kolejne tysiące ofiar, które w skali Europy liczyć można było każdego roku w setki tysięcy.
A sprawcą tej gehenny był Napoleon, zakompleksiały z powodu pochodzenia (uboga szlachta korsykańska) i postury bufon z brakiem wyobraźni i o psychotycznych skłonnościach, aale też niepozbawiony militarnego talentu. Potrafił być cierpliwy i służalczy, gdy piął się w górę podczas francuskiej rewolucji, a gdy już zdobył władzę, nie liczył się już z nikim i z niczym. Nie interesował się niczyim losem, nie był wrażliwy na cierpienie innych, dla niego wojna była partią szachów, której szachownicą były europejskie państwa i państewka. Rozstawiał na niej swoje figury: członków rodziny, uległych władców i marszałków. Kreślił granice nowych tworów państwowych na swoją własną modłę, nie licząc się z historycznymi podziałami, etniczną przynależnością jej mieszkańców i budzącym się wśród mieszczan i chłopów poczuciem przynależności narodowej. Ten brak politycznej wyobraźni przyczynił się w końcu do jego ostatecznej klęski.
W życiu Napoleona było wiele niechlubnych czynów i wiele okrucieństwa. Już podczas swojej pierwszej prywatnej wojny, na jaką wyruszył do Egiptu, najpierw bez wahania kazał rozstrzelać trzy tysiące wziętych do niewoli jeńców, którym wcześniej zagwarantowano życie w zamian za złożenie broni, a potem, gdy poniósł klęskę, porzucił swoich żołnierzy i potajemnie uciekł do Europy. Nie lepiej traktował też Polaków, najpierw Legiony Dąbrowskiego walczące pod jego rozkazami we Włoszech wysłał na Haiti, by tłumili bunt niewolników, potem przez dziesięć lat traktował ich jak źródło dobrego, bo walczącej za ojczyznę, mięsa armatniego, a z traktowanego z bałwochwalczą czcią przez Polaków, a utworzonego dla doraźnych celów i całkowicie uległego woli Napoleona Księstwa Warszawskiego bezlitośnie wysysał pieniądze i rekruta, nie dając w zasadzie nic w zamian.
Pomnik Bitwy Nardów pod Lipskiem
(źródło: Wikipedia)

Jakim sposobem taki maluczki człowiek, stał się tak wielką legendą? Skąd cześć, jaką otaczają go nie tylko Francuzi, ale i Polacy? Jego legendę budowało dziesiątki mniejszego i większego formatu wieszczów i pisarzy, na czele których stał mistrz nad mistrze – Adam Mickiewicz. Sączy się też ona ze szkolnych podręczników nieco bezrefleksyjnie, przynajmniej wtedy, gdy ja się z nich uczyłem. Wiem, bo żyłem nią otoczony a pierwsze zdziwienie przyszło, gdy odwiedziłem, jeszcze za czasów NRD, pola przegranej przez Napoleona wielkiej bitwy pod Lipskiem. Podczas zwiedzania monumentalnego Pomnika Bitwy Narodów z głośnika popłynęły zaskakujące wówczas mnie informacje, w których Napoleon Bonaparte określany był mianem agresora, a jego przeciwnicy, armie Rosji, Austrii, Prus i Szwecji, jako obrońcy pokoju. To skłoniło mnie do przyjrzenia się postaci Bonaparte i jego dziejom dokładniej, co całkowicie, mimo nieustających wysiłków jego apologetów, w tym współcześnie najbardziej mu oddanego Waldemara Łysiaka, zmieniło mój do niego stosunek.
A jednak megaloman Napoleon, któremu marzyło się być większym wodzem od Aleksandra, pozostanie jedną z najlepiej rozpoznawalnych postaci historii ludzkości. Jego czciciele wychwalać będą jego zalety takie jak zamiłowanie do badań naukowych i koncepcję prawa cywilnego, a nade wszystko wojskowy geniusz. Arthur Wellesley, bardziej znany jako książę Wellington, wszedł do historii tylko z tego powodu, że pokonał Napoleona, a nie z powodu swych innych zasług. Tak bitwa pod Waterloo w gruncie rzeczy okazała się mimo wszystko ostatnim zwycięstwem Napoleon – takie paradoksy mają czasem miejsce w dziejach.


poniedziałek, 1 czerwca 2015

Krajobraz po (drugiej) bitwie

 Przegrana Bronisława Komorowskiego w prezydenckich wyborach nie wynika z nagłego wzrostu miłości do PiS a ze spadku zaufania do PO i rozpadu ich dotychczasowego elektoratu na mniejsze grupy. Paweł Kukiz i Ryszard Petru ich przejęli znaczną część, kto wie, czy nawet nie połowę. Liderzy Platformy za mocno wzięli sobie do serca stare urzędnicze powiedzenie: „Rzecz nie w działaniu a w sprawozdaniu”. Przez kilka ostatnich lat trudno było nie odnieść wrażenia, że w uprawianiu propagandy sukcesu i pokazywaniu, jak Polska świetnie się rozwija, czerpała swoje wzorce z epoki Edwarda Gierka. I tak jak wtedy, przez kilka lat się udawało i podobnie jak wtedy komunistyczni specjaliści, tak teraz spin-doktorzy wyglądali na bardzo zaskoczonych, że mechanizm przestał działać. A w gruncie rzeczy wystarczyło, by wyborcy zadali sobie pytanie: skoro jet tak dobrze Polsce, to dlaczego mi się nie poprawia? Nowe drogi i stadiony nie przekładają się na dostatniejsze życie. Polacy chcą, by ktoś pomyślał także o nich, nie tylko o Polsce. Chociaż młodzi ludzie są w stanie skutecznie konkurować ze swoimi zachodnimi rówieśnikami, nie chcą wyjeżdżać za pracą, woleliby pracować w Polsce i zarabiać jak ich znajomi z Niemiec czy Wielkiej Brytanii.
Postawa młodych, dobrze wykształconych Polaków daleka jest od roszczeniowej, oni nie chcą niczego dostać za nic, chcą tylko szansy, by mogli wykorzystać to, czego się nauczyli i co docenić potrafią pracodawcy, których nie stać jednak na płacenie im tyle, ile płacą firmy zza zachodniej granicy. Po pierwsze dlatego, że większość czasu zarządy polskich spółek muszą poświęcać na borykanie się z urzędniczym państwem, gdzie nikt nie docenia ich roli, po drugie dlatego, że zaspokajać muszą podatkami i odpisami na ZUS nienasycone państwo, w którym podatki wciąż wzrastają pomimo powracających obietnic o ich obniżaniu. Tu już nie chodzi o to, by dostać dwieście złotych podwyżki, ale by dostać tyle, by żyć na poziomie równym rówieśnikom z Zachodu. I ci młodzi ludzie mają rację, są tego warci! A poza tym chcą zmiany politycznej warty, nowych twarzy, nowej szansy.
Nie mam złudzeń, jeśli w najbliższych wyborach parlamentarnych wygra PiS, sytuacja Polaków wiele się nie zmieni, bo PiS jest lewicowo-społeczny, tyle że bardziej chrześcijański i narodowy. A miejsc pracy i wzrostu zarobków nie zapewnią nowe pomniki dawnej chwały i dawnych tragedii, nawet jeśli staną na Krakowskim Przedmieściu. Zresztą wszystko wskazuje na to, że PiS, nawet jeśli zwycięży w biegu po parlamentarne fotele, nie będzie w stanie rządzić w pojedynkę. Nawet koalicji nie będzie łatwo zmontować. Ugrupowanie Pawła Kukiza, które ma szansę na dobry wynik, to twór raczej efemeryczny i nie wróżę mu istnienia dłuższego niż jedna kadencja, tym bardziej, że jak dotąd nie podjęto w nim dyskusji o istnych dla kraju zmianach – wprowadzenie jednomandatowych okręgów, czego by o nich nie myśleć, niczego nie załatwi. Obawiam się, że szybko podzielą zwolenników Kukiza poglądy na naprawdę ważne elementy programu: konstytucję, prawo podatkowe i wysokość podatkowych stawek, reformę ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych, gospodarczą wolność i rolę w państwie urzędów skarbowych. A to tylko kilka spraw, na które trzeba będzie wyrazić opinię. Paweł Kukiz zdaje sobie z tego sprawę, dlatego jak na razie nie wypowiada się na ten temat, zamykając wszystko w ogólnikach o potrzebie zmian.
Bardziej wyrazista zdaje się być niedawno powołana Nowoczesna Polska Ryszarda Petru, która ma szansę przyciągnąć do siebie zwolenników liberalnej gospodarki, w tym dużą część przedsiębiorców, głównie tych najliczniejszych, czyli małych i średnich. Jest nadzieja, że jej założyciel zdecyduje się przekształcić dotychczasowe stowarzyszenie w polityczną partię i skutecznie konkurować z dotychczasowym układem politycznej sceny.

Tak czy inaczej, nie ma sensu zbytnio się tym emocjonować, doświadczenie pokazuje, że obietnice, nawet te padające z ust najbardziej eleganckich polityków, mają ten brzydki zwyczaj, że obietnicami pozostają. Czas pokaże, czy coś się zmieni, ale nadzieję trzeba mieć zawsze. A na razie po prostu trzeba robić swoje, bo Polska to taki kraj, który nie rządem stoi, a ludźmi, którzy wbrew wszystkim i wszystkiemu robią swoje. I nadal wierzą, że kiedyś coś się zmieni na lepsze.