Tego wrześniowego poranka 1331 roku z bagien otaczających Radziejów
zaczęła się podnosić mgła, jeszcze zanim na dobre ukazało się
słońce. Choć na Kujawach nie było to niczym zaskakującym w
chłodne jesienne poranki, tym razem mgła była tak gęsta, że
można było usłyszeć każdy szczegół rozmowy mającej miejsce
kilkadziesiąt metrów dalej, a nie widzieć rozmówców. Można się
tylko domyślać, co czuli polscy rycerze, do których dobiegały
prowadzone po niemiecku rozmowy i szczęk oręża, a którzy nie byli
w stanie dostrzec przeciwnika, za którym podążali ślad w ślad od
kilku tygodni nękając maruderów, nieostrożne patrole i zakłócając
marsz na wszelkie możliwe sposoby. Bez wątpienia słyszał odgłosy
dobiegające z krzyżackiego obozu także Władysław, od jedenastu
lat król Polski. Od kilkudziesięciu już lat starał się scalić
królestwo, które od pierwszej połowy XII wieku rozpadało się na
coraz mniejsze księstewka. Być może właśnie wtedy, gdy dobiegły
go odgłosy szykujących się do drogi i pewnych siebie Krzyżaków,
podjął decyzję, że tym razem nie pozwoli im odejść bezkarnie.
Możliwe jednak, że ta decyzja zapadła już wcześniej, a ten
poranek tylko jej sprzyjał. Tak czy inaczej, na tę bitwę z
niecierpliwością czekało polskie rycerstwo Wielkopolski i Kujaw od
lat znoszące bezkarność krzyżackich gwałtów. Teraz Władysław
kazał cofnąć się wojsku i ustawić bojowe szyki. Tak budził się
na Kujawach poranek, który zaczynał dzień mający przejść do
historii jako dzień bitwy pod Płowcami.
Wrzesień ze względu na ważne dla historii Polski wydarzenia jest
tradycyjnie miesiącem szczególnym dla Polaków. Zazwyczaj
przypomina się jednak klęski, takie jak napaść hitlerowskich
Niemiec 1 września 1939 r., wkroczenie Armii Czerwonej siedemnaście
dni później, czy kapitulację Warszawy 28 września. A wrzesień na
przestrzeni dziejów to nie tylko miesiąc klęsk, lecz także
przynajmniej dwóch poważnych sukcesów polskiego oręża, o czym
zupełnie się zapomina. Dwa lata temu przypomniałem o mającym
miejsce 17 września 1462 r. zwycięstwie odniesionym nad Krzyżakami
pod Świecinem przez Piotra Dunina, które odmieniło losy wojny
trzynastoletniej i pozwoliło przywrócić Polsce Pomorze Gdańskie i
Warmię (zob.:
Lepszy 17 września:
http://www.marekkotlarz.pl/blog.php?id=208&stronawpis=9).
Dziś zaś, choć z kilkudniowym opóźnieniem, czas przypomnieć o
innym starciu z Krzyżakami, które odegrało niebagatelną rolę
historyczną i utrwaliło się w świadomości Polaków jako symbol
sukcesu polskiego oręża po długim okresie osłabienia – czyli o
Bitwie pod Płowcami. Miała ona miejsce 27 września.
Wydarzenia nazywane Bitwą pod Płowcami, co nakazuje przypomnieć
poczucie rzetelności, tak naprawdę składało się z dwóch
oddzielnych starć, z których tylko pierwsze zakończyło się nie
budzącym wątpliwości polskim zwycięstwem. Kolejne, mające
miejsce kilka kilometrów dalej i kilka godzin później potoczyło
się korzystnie dla Krzyżaków. Był to zatem remis ale, używając
języka komentatorów sportowych, ze wskazaniem na Polskę, bo to ona
występowała w roli uczestnika zdecydowanie słabszego. Potrafiła
też potem dzięki umiejętnej propagandzie uczynić z tamtej bitwy
symbol pierwszego polskiego zwycięstwa nad uważanym dotąd za
niepokonany zakonem, co po ponoszonych z jego ręki nieustannych
klęskach wlało w serca Polaków bardzo im potrzebną nadzieję i
siłę. Być może dzięki temu byli w stanie znosić uciążliwe
sąsiedztwo zakonnego państwa przez kolejne dziesiątki lat. By
jednak zrozumieć w pełni, co się wtedy stało, cofnąć się
trzeba do splotu wydarzeń, które doprowadziły do tamte bitwy i do
ich historycznego tła.
Wszystko zaczęło się od nieszczęsnego testamentu Bolesława
Krzywoustego z 1138 roku, który rozpoczął proces rozbicia
dzielnicowego ziem polskich i pozbawił państwo militarnej potęgi.
Odtąd każda dzielnica w zasadzie pozostawała sama w obliczu
zewnętrznego zagrożenia. To właśnie z tego powodu Konrad
mazowiecki z garstką rycerstwa nie był w stanie obronić swojego
księstwa przed łupieżczymi najazdami plemion pruskich
zamieszkujących dzisiejszy obszar Warmii i Mazur i w desperacji
wezwał na pomoc Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu
Niemieckiego w Jerozolimie, czyli Krzyżaków. Trudno mieć mu to za
złe, zakony rycerskie otoczone były w tamtych czasach aurą
bohaterstwa i wierności Chrystusowi, a zatem też wierności jego
naukom. Nie mógł wiedzieć, że zapraszając zakon na Mazowsze
dorzucił swojemu wnukowi, Władysławowi potężny problem, z którym
będzie musiał sobie poradzić na drodze do odbudowy Królestwa
Polskiego.
Początki pobytu Krzyżaków na ziemiach polskich nie zapowiadały
zresztą przyszłych konfliktów. Przeciwnie, ramię w ramię z
polskim rycerstwem podejmowano wyprawy na Prusów i już wkrótce
Mazowsze pozbyło się strachu przed nękającymi je najazdami.
Problem w tym, że znacznie bardziej niż dzikie i zabagnione obszary
Warmii i Mazur z których wyparto Prusów, Krzyżakom spodobały się
dobrze zagospodarowane Kujawy i Pomorze, o czym jeszcze wówczas
nikt nie wiedział.
W pierwszej dekadzie XIV wieku włościami tymi władał wnuk
Konrada, książę Władysław zwany, ze względu na wzrost,
Łokietkiem. Zakosztował już wtedy w życiu wielu niepowodzeń,
nawet niewoli i banicji, ale nigdy nie porzucił myśli o odbudowie
królestwa pod jednym berłem. Od lat czynił co mógł, by
zjednoczyć najważniejsze dzielnice: Małopolskę, Sandomierskie,
Wielkopolskę, Kujawy i Pomorze, co nie było łatwe z powodu
zgłaszania do nich roszczeń przez książąt krajowych i władców
zza granicy. Legendarnym śladem jego zmagań z królem Czech
Wacławem II jest opowieść o ukrywaniu się Łokietka przed
czeskimi żołdakami w ojcowskiej jaskini.
W 1306 roku zdawało się, że polskiemu władcy wreszcie zaczęło
sprzyjać szczęście. Śmierć Wacława II i zaraz potem jego
następcy zakończyły konflikt z czeskimi Przemyślidami. Pod
panowaniem Łokietka znalazły się księstwo sandomierskie,
sieradzko-łęczyckie, Kujawy, Małopolska i Pomorze Gdańskie.
Niestety, nad Polską gromadziły się kolejne czarne chmury, których
zwiastunem był Waldemar, margrabia brandenburski, który
wykorzystują wewnętrzne polskie spory, zaatakował Pomorze Gdańskie
i zajął sam Gdańsk. Opór stawił mu w samym gdańskim grodzie
sędzia pomorski – Bogusza, ale siły którymi dysponował ledwie
wystarczały do obrony. Za radą przeora dominikańskiego i za zgodą
Łokietka, Bogusza wezwał na pomoc zakon krzyżacki, który w
istocie szybko poradził sobie z brandenburczykami i wyparł ich z
miasta. Tak się Krzyżakom na Pomorzu spodobało, że zajęli też
należące do Polski Tczew i Nowe, a potem także Świecie. Na nic
się zdała interwencja Łokietka, Krzyżacy nie zamierzali zgodnie z
wcześniejszym porozumieniem ustąpić z zajętych ziem – zakon
odkrył swoją prawdziwą naturę i cel, choć umiejętną polityką
propagandową jeszcze przez przynajmniej sto pięćdziesiąt lat
mamił mieszkańców zachodu Europy, że spełnia dziejową misję
walcząc z poganami i krzewiąc chrześcijaństwo. Pod względem
budowaniu swojego pozytywnego wizerunku zakon był nie tylko
prekursorem, ale i mistrzem public relations. Zabór Pomorza
umożliwił przeniesienie stolicy zakonnego państwa z Wenecji do
Malborka i zapoczątkował nieustanny konflikt z Polską.
Minęło dwadzieścia lat od zaboru Pomorza. Rok 1331 był jednym z
kolejnych, jakie były świadkami grabieży i napaści na ziemie
polskie czynionych przez krzyżackich braci. Zanim 27 września
doszło do wspomnianego na wstępie spotkania dwóch armii, Krzyżacy
odcisnęli już swoje krwawe piętno, tym razem w Wielkopolsce, gdzie
bezskutecznie próbowali zająć Kalisz. Po kilkudniowych nieudanych
próbach postanowili zawrócić na północ i ostatecznie zagarnąć
Kujawy. W nocy z 26 na 27 rozbili swój obóz pod Radziejowem, gdzie
dogonił ich ze swoimi oddziałami Władysław Łokietek i postanowił
wykorzystać fakt, że licząca siedem tysięcy żołnierzy armia
krzyżacka została podzielona przez dowodzącego wyprawą Otto van
Lauterberga na trzy mniejsze oddziały. Jej większa część
wyruszyła jeszcze przed wschodem słońca na wschód, by zająć
Brześć Kujawski, stolicę księstwa. W obozie, wraz z taborami,
pozostało dwa tysiące wojów, którymi dowodził wielki marszałek
zakonu Ditrich von Altenburg.
Władysław zaatakował około godziny dziesiątej, gdy obie armie
zdążyły ustawić szyki. Z okrzykiem „Kraków” polscy rycerze
ruszyli do natarcia. Choć polskie wojska miały przewagę trzech
tysięcy ludzi, Krzyżacy umiejętnie bronili się wykorzystując do
osłony wozy taborowe. Dopiero trzecia szarża rozstrzygnęła
starcie na polską korzyść, między innymi dzięki temu, że pod
dzierżącym wielką chorągiew krzyżacką chorążym padł koń.
Zniknięcie chorągwi wywołało w wojskach krzyżackich panikę i
zapewniło stronie polskiej zwycięstwo w starciu. Na polu walki
zostały ciała 56 krzyżackich braci, w tym wielkiego komtura Otto
von Bonsdorfa, komtura elbląskiego Hermana von Oettingena, komtur
gdańskiego Alberta von Ore, a sam marszałek von Altenburg ranny w
twarz dostał się do niewoli.
Nie było to jednak ostatnie starcie tego dnia, choć szczegóły
dalszych wydarzeń nie są dokładnie znane. Przypuszczać należy,
że Łokietek nakazał zmęczonym kilkugodzinną bitwą żołnierzom
wyruszyć za głównymi siłami armii krzyżackiej. Ich spotkanie
nastąpiło kilka kilometrów od miejsca pierwszego starcia, pod
wioską Płowce. Doszło tam do chaotycznej, toczonej ze zmiennym
szczęściem bitwy, w której przewagę zyskiwać zaczęli Krzyżacy.
Ich napór zepchnął polskie oddziały z powrotem pod Radziejów.
Sytuacja musiała być na tyle trudna, że Łokietek odesłał z pola
bitwy swojego syna i następcę tronu, późniejszego króla
Kazimierza Wielkiego (zdaniem niektórych Kazimierz sam zaczął
uciekać z towarzyszącym mu oddziałem). W końcu Krzyżakom udało
się odbić tabory i wziąć znaczną liczbę Polaków do niewoli, z
których tylko stu znaczniejszych zachwali przy życiu, pozostałych
na miejscu mordując. Łokietek pod osłoną zapadających ciemności
wycofał armię, pozostawiając Krzyżaków na polu bitwy.
Choć ta część starcia zakończyła się zwycięstwem Otto von
Lauterberga, zwycięstwo było pyrrusowe, gdyż głównodowodzący,
pozostawiając na polu bitwy niepogrzebane ciała własnych
żołnierzy, natychmiast wycofywać się zaczął do Torunia
ostatecznie porzucając plan zajęcia nie tylko Brześcia, ale i plan
opanowania całych Kujaw. Ze strategicznego punktu widzenia, było to
zatem bez wątpienia polskie zwycięstwo.
Łokietek umiejętnie wykorzystał też to starcie propagandowo,
niczym starożytny wódz rzymski wjechał tryumfalnie do Krakowa
wiodąc ze sobą wziętych do niewoli kilkudziesięciu znaczniejszych
jeńców, czemu towarzyszyły wiwaty mieszczan i szlachty. Bitwa
głośnym echem odbiła się w całej Polsce, podniosła też
znacznie morale polskich wojsk. Choć jeszcze niemal sto lat musiało
upłynąć do bitwy pod Grunwaldem, gdzie nie było już najmniejszej
wątpliwości, kto został zwycięzcą a kto pokonanym, pamięć o
bitwie stoczonej pod Płowcami miała w tym swój udział. Jej
przypomnieniem był okrzyk „Kraków”, którym, jak w 27 września
1331 roku, zagrzewali się i rozpoznawali walczący pod Grunwaldem
rycerze polskich chorągwi.