piątek, 2 października 2015

Mały wielki władca

 Tego wrześniowego poranka 1331 roku z bagien otaczających Radziejów zaczęła się podnosić mgła, jeszcze zanim na dobre ukazało się słońce. Choć na Kujawach nie było to niczym zaskakującym w chłodne jesienne poranki, tym razem mgła była tak gęsta, że można było usłyszeć każdy szczegół rozmowy mającej miejsce kilkadziesiąt metrów dalej, a nie widzieć rozmówców. Można się tylko domyślać, co czuli polscy rycerze, do których dobiegały prowadzone po niemiecku rozmowy i szczęk oręża, a którzy nie byli w stanie dostrzec przeciwnika, za którym podążali ślad w ślad od kilku tygodni nękając maruderów, nieostrożne patrole i zakłócając marsz na wszelkie możliwe sposoby. Bez wątpienia słyszał odgłosy dobiegające z krzyżackiego obozu także Władysław, od jedenastu lat król Polski. Od kilkudziesięciu już lat starał się scalić królestwo, które od pierwszej połowy XII wieku rozpadało się na coraz mniejsze księstewka. Być może właśnie wtedy, gdy dobiegły go odgłosy szykujących się do drogi i pewnych siebie Krzyżaków, podjął decyzję, że tym razem nie pozwoli im odejść bezkarnie. Możliwe jednak, że ta decyzja zapadła już wcześniej, a ten poranek tylko jej sprzyjał. Tak czy inaczej, na tę bitwę z niecierpliwością czekało polskie rycerstwo Wielkopolski i Kujaw od lat znoszące bezkarność krzyżackich gwałtów. Teraz Władysław kazał cofnąć się wojsku i ustawić bojowe szyki. Tak budził się na Kujawach poranek, który zaczynał dzień mający przejść do historii jako dzień bitwy pod Płowcami.
Wrzesień ze względu na ważne dla historii Polski wydarzenia jest tradycyjnie miesiącem szczególnym dla Polaków. Zazwyczaj przypomina się jednak klęski, takie jak napaść hitlerowskich Niemiec 1 września 1939 r., wkroczenie Armii Czerwonej siedemnaście dni później, czy kapitulację Warszawy 28 września. A wrzesień na przestrzeni dziejów to nie tylko miesiąc klęsk, lecz także przynajmniej dwóch poważnych sukcesów polskiego oręża, o czym zupełnie się zapomina. Dwa lata temu przypomniałem o mającym miejsce 17 września 1462 r. zwycięstwie odniesionym nad Krzyżakami pod Świecinem przez Piotra Dunina, które odmieniło losy wojny trzynastoletniej i pozwoliło przywrócić Polsce Pomorze Gdańskie i Warmię (zob.: Lepszy 17 września: http://www.marekkotlarz.pl/blog.php?id=208&stronawpis=9). Dziś zaś, choć z kilkudniowym opóźnieniem, czas przypomnieć o innym starciu z Krzyżakami, które odegrało niebagatelną rolę historyczną i utrwaliło się w świadomości Polaków jako symbol sukcesu polskiego oręża po długim okresie osłabienia – czyli o Bitwie pod Płowcami. Miała ona miejsce 27 września.
Wydarzenia nazywane Bitwą pod Płowcami, co nakazuje przypomnieć poczucie rzetelności, tak naprawdę składało się z dwóch oddzielnych starć, z których tylko pierwsze zakończyło się nie budzącym wątpliwości polskim zwycięstwem. Kolejne, mające miejsce kilka kilometrów dalej i kilka godzin później potoczyło się korzystnie dla Krzyżaków. Był to zatem remis ale, używając języka komentatorów sportowych, ze wskazaniem na Polskę, bo to ona występowała w roli uczestnika zdecydowanie słabszego. Potrafiła też potem dzięki umiejętnej propagandzie uczynić z tamtej bitwy symbol pierwszego polskiego zwycięstwa nad uważanym dotąd za niepokonany zakonem, co po ponoszonych z jego ręki nieustannych klęskach wlało w serca Polaków bardzo im potrzebną nadzieję i siłę. Być może dzięki temu byli w stanie znosić uciążliwe sąsiedztwo zakonnego państwa przez kolejne dziesiątki lat. By jednak zrozumieć w pełni, co się wtedy stało, cofnąć się trzeba do splotu wydarzeń, które doprowadziły do tamte bitwy i do ich historycznego tła.
Wszystko zaczęło się od nieszczęsnego testamentu Bolesława Krzywoustego z 1138 roku, który rozpoczął proces rozbicia dzielnicowego ziem polskich i pozbawił państwo militarnej potęgi. Odtąd każda dzielnica w zasadzie pozostawała sama w obliczu zewnętrznego zagrożenia. To właśnie z tego powodu Konrad mazowiecki z garstką rycerstwa nie był w stanie obronić swojego księstwa przed łupieżczymi najazdami plemion pruskich zamieszkujących dzisiejszy obszar Warmii i Mazur i w desperacji wezwał na pomoc Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, czyli Krzyżaków. Trudno mieć mu to za złe, zakony rycerskie otoczone były w tamtych czasach aurą bohaterstwa i wierności Chrystusowi, a zatem też wierności jego naukom. Nie mógł wiedzieć, że zapraszając zakon na Mazowsze dorzucił swojemu wnukowi, Władysławowi potężny problem, z którym będzie musiał sobie poradzić na drodze do odbudowy Królestwa Polskiego.
Początki pobytu Krzyżaków na ziemiach polskich nie zapowiadały zresztą przyszłych konfliktów. Przeciwnie, ramię w ramię z polskim rycerstwem podejmowano wyprawy na Prusów i już wkrótce Mazowsze pozbyło się strachu przed nękającymi je najazdami. Problem w tym, że znacznie bardziej niż dzikie i zabagnione obszary Warmii i Mazur z których wyparto Prusów, Krzyżakom spodobały się dobrze zagospodarowane Kujawy i Pomorze, o czym jeszcze wówczas nikt nie wiedział.
W pierwszej dekadzie XIV wieku włościami tymi władał wnuk Konrada, książę Władysław zwany, ze względu na wzrost, Łokietkiem. Zakosztował już wtedy w życiu wielu niepowodzeń, nawet niewoli i banicji, ale nigdy nie porzucił myśli o odbudowie królestwa pod jednym berłem. Od lat czynił co mógł, by zjednoczyć najważniejsze dzielnice: Małopolskę, Sandomierskie, Wielkopolskę, Kujawy i Pomorze, co nie było łatwe z powodu zgłaszania do nich roszczeń przez książąt krajowych i władców zza granicy. Legendarnym śladem jego zmagań z królem Czech Wacławem II jest opowieść o ukrywaniu się Łokietka przed czeskimi żołdakami w ojcowskiej jaskini.
W 1306 roku zdawało się, że polskiemu władcy wreszcie zaczęło sprzyjać szczęście. Śmierć Wacława II i zaraz potem jego następcy zakończyły konflikt z czeskimi Przemyślidami. Pod panowaniem Łokietka znalazły się księstwo sandomierskie, sieradzko-łęczyckie, Kujawy, Małopolska i Pomorze Gdańskie. Niestety, nad Polską gromadziły się kolejne czarne chmury, których zwiastunem był Waldemar, margrabia brandenburski, który wykorzystują wewnętrzne polskie spory, zaatakował Pomorze Gdańskie i zajął sam Gdańsk. Opór stawił mu w samym gdańskim grodzie sędzia pomorski – Bogusza, ale siły którymi dysponował ledwie wystarczały do obrony. Za radą przeora dominikańskiego i za zgodą Łokietka, Bogusza wezwał na pomoc zakon krzyżacki, który w istocie szybko poradził sobie z brandenburczykami i wyparł ich z miasta. Tak się Krzyżakom na Pomorzu spodobało, że zajęli też należące do Polski Tczew i Nowe, a potem także Świecie. Na nic się zdała interwencja Łokietka, Krzyżacy nie zamierzali zgodnie z wcześniejszym porozumieniem ustąpić z zajętych ziem – zakon odkrył swoją prawdziwą naturę i cel, choć umiejętną polityką propagandową jeszcze przez przynajmniej sto pięćdziesiąt lat mamił mieszkańców zachodu Europy, że spełnia dziejową misję walcząc z poganami i krzewiąc chrześcijaństwo. Pod względem budowaniu swojego pozytywnego wizerunku zakon był nie tylko prekursorem, ale i mistrzem public relations. Zabór Pomorza umożliwił przeniesienie stolicy zakonnego państwa z Wenecji do Malborka i zapoczątkował nieustanny konflikt z Polską.
Minęło dwadzieścia lat od zaboru Pomorza. Rok 1331 był jednym z kolejnych, jakie były świadkami grabieży i napaści na ziemie polskie czynionych przez krzyżackich braci. Zanim 27 września doszło do wspomnianego na wstępie spotkania dwóch armii, Krzyżacy odcisnęli już swoje krwawe piętno, tym razem w Wielkopolsce, gdzie bezskutecznie próbowali zająć Kalisz. Po kilkudniowych nieudanych próbach postanowili zawrócić na północ i ostatecznie zagarnąć Kujawy. W nocy z 26 na 27 rozbili swój obóz pod Radziejowem, gdzie dogonił ich ze swoimi oddziałami Władysław Łokietek i postanowił wykorzystać fakt, że licząca siedem tysięcy żołnierzy armia krzyżacka została podzielona przez dowodzącego wyprawą Otto van Lauterberga na trzy mniejsze oddziały. Jej większa część wyruszyła jeszcze przed wschodem słońca na wschód, by zająć Brześć Kujawski, stolicę księstwa. W obozie, wraz z taborami, pozostało dwa tysiące wojów, którymi dowodził wielki marszałek zakonu Ditrich von Altenburg.
Władysław zaatakował około godziny dziesiątej, gdy obie armie zdążyły ustawić szyki. Z okrzykiem „Kraków” polscy rycerze ruszyli do natarcia. Choć polskie wojska miały przewagę trzech tysięcy ludzi, Krzyżacy umiejętnie bronili się wykorzystując do osłony wozy taborowe. Dopiero trzecia szarża rozstrzygnęła starcie na polską korzyść, między innymi dzięki temu, że pod dzierżącym wielką chorągiew krzyżacką chorążym padł koń. Zniknięcie chorągwi wywołało w wojskach krzyżackich panikę i zapewniło stronie polskiej zwycięstwo w starciu. Na polu walki zostały ciała 56 krzyżackich braci, w tym wielkiego komtura Otto von Bonsdorfa, komtura elbląskiego Hermana von Oettingena, komtur gdańskiego Alberta von Ore, a sam marszałek von Altenburg ranny w twarz dostał się do niewoli.
Nie było to jednak ostatnie starcie tego dnia, choć szczegóły dalszych wydarzeń nie są dokładnie znane. Przypuszczać należy, że Łokietek nakazał zmęczonym kilkugodzinną bitwą żołnierzom wyruszyć za głównymi siłami armii krzyżackiej. Ich spotkanie nastąpiło kilka kilometrów od miejsca pierwszego starcia, pod wioską Płowce. Doszło tam do chaotycznej, toczonej ze zmiennym szczęściem bitwy, w której przewagę zyskiwać zaczęli Krzyżacy. Ich napór zepchnął polskie oddziały z powrotem pod Radziejów. Sytuacja musiała być na tyle trudna, że Łokietek odesłał z pola bitwy swojego syna i następcę tronu, późniejszego króla Kazimierza Wielkiego (zdaniem niektórych Kazimierz sam zaczął uciekać z towarzyszącym mu oddziałem). W końcu Krzyżakom udało się odbić tabory i wziąć znaczną liczbę Polaków do niewoli, z których tylko stu znaczniejszych zachwali przy życiu, pozostałych na miejscu mordując. Łokietek pod osłoną zapadających ciemności wycofał armię, pozostawiając Krzyżaków na polu bitwy.
Choć ta część starcia zakończyła się zwycięstwem Otto von Lauterberga, zwycięstwo było pyrrusowe, gdyż głównodowodzący, pozostawiając na polu bitwy niepogrzebane ciała własnych żołnierzy, natychmiast wycofywać się zaczął do Torunia ostatecznie porzucając plan zajęcia nie tylko Brześcia, ale i plan opanowania całych Kujaw. Ze strategicznego punktu widzenia, było to zatem bez wątpienia polskie zwycięstwo.
Łokietek umiejętnie wykorzystał też to starcie propagandowo, niczym starożytny wódz rzymski wjechał tryumfalnie do Krakowa wiodąc ze sobą wziętych do niewoli kilkudziesięciu znaczniejszych jeńców, czemu towarzyszyły wiwaty mieszczan i szlachty. Bitwa głośnym echem odbiła się w całej Polsce, podniosła też znacznie morale polskich wojsk. Choć jeszcze niemal sto lat musiało upłynąć do bitwy pod Grunwaldem, gdzie nie było już najmniejszej wątpliwości, kto został zwycięzcą a kto pokonanym, pamięć o bitwie stoczonej pod Płowcami miała w tym swój udział. Jej przypomnieniem był okrzyk „Kraków”, którym, jak w 27 września 1331 roku, zagrzewali się i rozpoznawali walczący pod Grunwaldem rycerze polskich chorągwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz