Wyd. Zysk i S-ka, 2016, stron 600 |
Czytam
„Hardą” Elżbiety Cherezińskiej. Gdzieś w Internecie
wyczytałem, że jest interesującą pisarką zajmującą się
beletrystyką historyczną. Na pierwszy ogień wziąłem wychwalaną
m.in. przez Bogusława Chrabotę (naczelny „Rzeczpospolitej”),
przebrnąłem przez mniej więcej jedną trzecią i jestem znudzony i
zniechęcony. Książka jest obdarzona wszystkimi grzechami
współczesnego pisarstwa: niepotrzebnymi, zbyt dosłownymi scenami
seksu; anachronicznymi wulgaryzmami (przekleństwami), które nie
mogły istnieć w X wieku; błędami językowymi (niewłaściwe
stosowanymi pojęciami); schematycznymi postaciami bohaterów, a co
gorsza, zakrawającymi o grafomanię egzaltowanymi fragmentami, jak
choćby tym, którym autorka częstuje czytelników już na wstępie,
a który przytoczę, bo najpierw sprawił, że osłupiałem ze
zdumienia, a potem mnie rozśmieszył niemal do łez:
Wpadł
pomiędzy jej ramiona wprost na miękkie łąki piersi, wdychając
woń włosów jak wonnych szuwarów. Zamruczała, zagarniając go na
siebie. Zatrzymał się na popas jednego pocałunku, a potem uciekł
przez mszyste siedlisko brzucha w dół, na podmokłe łąki. Trzymał
jej biodra w dłoniach, przechylał jak misę.
Aż
trudno uwierzyć, nie przypuszczałem, że istnieją jeszcze autorzy,
którzy posługują się takim grafomańskim językiem: „miękkie
łąki piersi”, „woń włosów jak wonnych szuwarów”, „popas
jednego pocałunku”, „mszyste siedlisko brzucha”, „podmokłe
łąki”, „przechylać biodra jak misę”! Niewiarygodne
nagromadzenie pisarskiej żenady rodem z kiepskiej literatury
pornograficznej! Jak można coś podobnego proponować czytelnikom
jako porządną lekturę?! I wydaje to Zyski i spółka, zasłużone
w końcu wydawnictwo!
Przeczytam
tę książkę do końca, bo nie zwykłem porzucać lektury w
połowie, a poza tym będę mógł oceniać ją z czystym sumieniem,
ale już teraz nie polecam. Nie rozumiem, skąd zachwyty nad taką
prozą, tym bardziej, że i historyczna treść (główną bohaterką
jest Świętosława, córka Mieszka I i Dobrawy) pozostawia wiele do
życzenia. Może to wypadek przy pracy, ale nie wiem, czy szybko
sięgnę po kolejną książkę Cherezińskiej, by to sprawdzić. No,
może w przypływie desperacji.
Szkoda.
Lubię powieści historyczne i od dawna czekam na pisarza (bądź
pisarkę), który byłby godnym następcą takich przedstawicieli
tego gatunku jak Karol Bunsch, Zofia Kossak-Szczucka czy wielu
innych, w których się zaczytywałem w młodości. Ale jak widać, na razie muszę uzbroić się w cierpliwość.