niedziela, 1 października 2017

Wielkie Jabłko na kartach powieści

Nowy Jork, Edward Rutherford,
wyd. Czarna Owca, 2015
Już dawno czytanie nie sprawiło mi takiej przyjemności, jak lektura „Nowego Jorku” Edwarda Rutherfurda. Po pierwsze dlatego, że wreszcie znalazłem taki rodzaj powieści, jaki lubię, klasyczna proza przywodząca na myśl dzieła Tomasza Manna czy Lwa Tołstoja, po drugie dlatego, że tak jak autor, a podejrzewam, że nie jesteśmy odosobnieni, lubię miasto, które jest zarówno głównym miejscem, jak i jednocześnie głównym bohaterem tej powieści. Nie tylko lubię, ale też nieco znam, bywałem w nim kilkakrotnie i miałem okazję odwiedzać miejsca, które opisuje, wędrowałem więc wraz z bohaterami po Manhattanie i Brooklynie. Choć należy od razu zaznaczyć, że dokładne poznanie Nowego Jorku nie jest możliwe podczas takich jak moje kilku bądź kilkunastodniowych wizyt. Każdy, nawet jeśli w nim mieszka i pracuje, postrzega je zresztą inaczej, bo Nowy Jork ma nie tylko ogromne dzielnice, różnorodną architekturę, liczne grupy etniczne, ale i najróżniejsze oblicza i każdy może wynieść odmienne jego wyobrażenie. Dla mnie jednak istotne było gdy je odwiedzałem, że nigdy nie czułem się w tym mieście obco. Tam nikogo nie dziwi inny akcent, kolor skóry czy ubiór. Tam wszyscy są imigrantami, różni ich tylko czas przybycia do tego miejsca, przed pokoleniami lub całkiem niedawno.
Właśnie ten obraz miasta, od jego zarania, od postawionego tam pierwszych budynków i pojawienia się pierwszych mieszkańców z Europy, stara się przekazać wraz z mijającymi na karach powieści dziesiątkami lat autor. Fascynująca i barwna opowieść o jego mieszkańcach i losach Ameryki. Od pierwszych pociągnięć wiosłem Dirka van Dycka płynącym z nurtem rzeki Hudson, Holendra zajmującego się handlem futrami w Nowym Amsterdamie będącym wtedy niewielką, choć ważna faktorią handlową ukrytą za palisadą oddzielającą osadę od ciągnących się na północ od niej dzikich rejonów Manhattanu zamieszkałych przez Indian z plemienia Algonkinów, aż po spacer przez Central Park Gorhama Mastera, jego potomka, w 2019 roku, trudno się od tej opowieści oderwać. Są w nurt fabuły wplecione losy niewolników i wolnych Murzynów, są dzieje przybywających w różnych okresach kolejnych pełnych nadziei imigrantów, Anglików, Irlandczyków, Włochów czy Żydów, są bohaterowie amerykańskiej wojny o niepodległość i wojny secesyjnej, są niemal wszyscy wielcy, którzy mieli wpływ na dzieje Ameryki i miasta. Możemy zobaczyć, jak rozwijał się Nowy Jork, jak się rozrastał, zmieniał, jak jedna z budynków ustępowały miejsca innym, jak powstawały narodowe dzielnice i dowiedzieć się, kto się do zmian oblicza miasta poczynił. A lista nazwisk jest równie imponująca ja powstające i rozsypujące się w pył fortuny. Tak znane budowle jak Chrysler Building, Carnegie Hall, Empire State Building, Grand Central Terminal, World Trade Center i wiele innych są równie ważnymi bohaterami, jak ludzie i jak każda zmieniająca swój charakter ulica, dzielnica czy etniczna enklawa.
Zazdroszczę tym, którzy dopiero sięgną po tę książkę. Bo to przecież Big Aple, jabłko tak wielkie, że każdy odgryźć może jego kęs dla siebie.