niedziela, 8 marca 2015

„Ida” lutowa

 Kilka razy odkładałem publikację tego tekstu, ponieważ wydawało mi się nie na miejscu zajmować kulturą, gdy na Ukrainie trwały walki, a potem w Rosji zamordowano Borysa Niemcowa. Te tragiczne dni były wówczas najważniejsze. Dziś, choć jest nieco spóźniony, zdecydowałem się wreszcie na jego umieszczenie.
Były Idy Marcowe, o których wszyscy pamiętają, bo zamordowano wtedy Cezara. „Ida” lutowa (jak nazwałem film Pawła Pawlikowskiego na własny użytek, bo to w lutym zdobyła najważniejsza nagrodę filmową świata) też utrwali się w pamięci kinomanów na całym świecie, a już na pewno przejdzie do historii polskiej kinematografii, choć na szczęście nie z tak dramatycznego powodu. Zanim jednak przejdę do „Idy”, kilka refleksji na temat tegorocznej oscarowej gali.
Po raz pierwszy udało mi się obejrzeć nominowane do Oscara filmy niemal równocześnie z toczącymi się po nominacjach dyskusjami i z przyjemnością skonstatować muszę, że tegoroczne nominacje i nagrody są wyjątkowo zgodne z moim sposobem pojmowania interesującego kina. Amerykańska Akademia Filmowa miewa czasem skłonność do nagradzania wielkich hollywoodzkich widowisk, które, poza rozmachem i efektami, niewiele wnoszą nowego. Nie znaczy to, że nie lubię takich widowisk, ale często (choć bywają wyjątki) trudno mi zrozumieć, za co otrzymują nagrodę. Wolę filmy bardziej kameralne, ukazujące otaczający nas świat i ludzkie losy w sposób poruszający i nowatorski. I właśnie taki, w moim odczuciu, był zwycięzca tegorocznej oscarowej gali – „Birdman”. Recenzji na jego temat było tak dużo, że nie będę się silił na pisanie kolejnej, dodam jedynie, że mi się spodobał, bo ukazuje bohatera w sytuacji nie tyle trudnego wyboru, bo tego już dokonał, co utwierdzania się w nim i wytrwania przy tym postanowieniu, choć niemal wszyscy wokół starają się zasiać w nim wątpliwości. Nieco mroczny nastrój broadwayowskich zaułków, ciasnej przestrzeni teatralnego zaplecza i nowojorskiej knajpki, wręcz idealnie harmonizował z wątpliwościami bohatera, był jak obraz jego duchowego stanu, jak obraz duszy każdego człowieka, który zerwać musi z bezpieczną przeszłością, by zaryzykować kuszącą, lecz niepewną przyszłość. Co ciekawe, film pozbawiony jest klasycznego muzycznego podkładu, od pierwszych do ostatnich minut wydarzeniom towarzyszą tylko dźwięki perkusji i prawdę mówiąc nie brakowało mi innych instrumentów.
Nie będę się rozpisywał o kolejnych nominowanych dziełach, więc tylko kilka drobnych komentarzy do niektórych.
„Teoria wszystkiego” moim zdaniem jak najbardziej zasługuje na nagrodę dla pierwszoplanowego aktora – świetnie zagrana rola – ale film mnie nie przekonał, nie lubię panegiryków na temat żyjących nadal osób, nawet gdy jest nią Stephen Hawking.
Snajper”, w reżyserii Eastwooda, chyba niedoceniony; film mocny, pewnie nieco dla niektórych kontrowersyjny, ale prawdziwy i przejmujący.
Drugi nieco niedoceniony obraz, to tragikomedia w reżyserii Wesa Andersona, czyli „The Grand Budapest Hotel”. Ironiczny i zabawny, choć to humor, który nie wszystkim musi odpowiadać.
Resztę filmów amerykańskich (i nie tylko) pozostawiam bez komentarza. Mnie nieco już mniej się podobały, co nie znaczy, że każdy musi uważać podobnie.
I wreszcie tytułowa : „Ida”. Cieszę się, że polski film wreszcie otrzymał oscarowe trofeum, film mi się podobał, ale przyznam, że nie jestem pewny, czy naprawdę na Oscara zasługiwał. Szczęśliwie jednak konkurencja (inne nieamerykańskie filmy) też nie były objawieniem a i poruszany przez Pawlikowskiego temat należy do faworyzowanych. Za ukazanie trudnego losu Żydów nagradzano już takie obrazy jak „Lista Schindleraczy „Pianista”.
Ida” na szczęście nie starała się dorównać rozmachem tamtym filmom, a jednak mimo skromności środków wyrazu uwodzi widzów. I chyba ta skromność jest jej zaletą, buduje niezwykłą atmosferę, mocno tragiczną, nieco komiczną, nieco siermiężną, taką jak czasy PRL-u, które ukazuje.
Film Pawlikowskiego może wywołać niechęć u tych, którzy są apologetami źle pojmowanej polskości i którzy nie dopuszczają myśli o tym, że Polacy także bywają źli. A bywają. Dyskutować można tylko nad tym, jak często, ale rozstrzygnięcie tego jest zadaniem naukowców, nie filmowców.

Ida” to pierwszy tak wielki sukces polskiego filmu i to jest najważniejsze. Miejmy nadzieję, że za nim pójdą następne, bo i w przeszłości polskie produkcje, choć dotąd niedocenione, w mojej opinii na najwyższe wyróżnienia zasługiwały.