Kilka razy odkładałem publikację tego tekstu, ponieważ wydawało
mi się nie na miejscu zajmować kulturą, gdy na Ukrainie trwały
walki, a potem w Rosji zamordowano Borysa Niemcowa. Te tragiczne dni
były wówczas najważniejsze. Dziś, choć jest nieco spóźniony,
zdecydowałem się wreszcie na jego umieszczenie.
Były Idy Marcowe, o których wszyscy pamiętają, bo zamordowano
wtedy Cezara. „Ida” lutowa (jak nazwałem film Pawła
Pawlikowskiego na własny użytek, bo to w lutym zdobyła
najważniejsza nagrodę filmową świata) też utrwali się w pamięci
kinomanów na całym świecie, a już na pewno przejdzie do historii
polskiej kinematografii, choć na szczęście nie z tak dramatycznego
powodu. Zanim jednak przejdę do „Idy”, kilka refleksji na temat
tegorocznej oscarowej gali.
Po raz pierwszy udało mi się obejrzeć nominowane do Oscara filmy
niemal równocześnie z toczącymi się po nominacjach dyskusjami i
z przyjemnością skonstatować muszę, że tegoroczne nominacje i
nagrody są wyjątkowo zgodne z moim sposobem pojmowania
interesującego kina. Amerykańska Akademia Filmowa miewa czasem
skłonność do nagradzania wielkich hollywoodzkich widowisk, które,
poza rozmachem i efektami, niewiele wnoszą nowego. Nie znaczy to, że
nie lubię takich widowisk, ale często (choć bywają wyjątki)
trudno mi zrozumieć, za co otrzymują nagrodę. Wolę filmy bardziej
kameralne, ukazujące otaczający nas świat i ludzkie losy w sposób
poruszający i nowatorski. I właśnie taki, w moim odczuciu, był
zwycięzca tegorocznej oscarowej gali – „Birdman”. Recenzji na
jego temat było tak dużo, że nie będę się silił na pisanie
kolejnej, dodam jedynie, że mi się spodobał, bo ukazuje bohatera w
sytuacji nie tyle trudnego wyboru, bo tego już dokonał, co
utwierdzania się w nim i wytrwania przy tym postanowieniu, choć
niemal wszyscy wokół starają się zasiać w nim wątpliwości.
Nieco mroczny nastrój broadwayowskich zaułków, ciasnej przestrzeni
teatralnego zaplecza i nowojorskiej knajpki, wręcz idealnie
harmonizował z wątpliwościami bohatera, był jak obraz jego
duchowego stanu, jak obraz duszy każdego człowieka, który zerwać
musi z bezpieczną przeszłością, by zaryzykować kuszącą, lecz
niepewną przyszłość. Co ciekawe, film pozbawiony jest klasycznego
muzycznego podkładu, od pierwszych do ostatnich minut wydarzeniom
towarzyszą tylko dźwięki perkusji i prawdę mówiąc nie brakowało
mi innych instrumentów.
Nie będę się rozpisywał o kolejnych nominowanych dziełach, więc
tylko kilka drobnych komentarzy do niektórych.
„Teoria wszystkiego” moim zdaniem jak najbardziej zasługuje na
nagrodę dla pierwszoplanowego aktora – świetnie zagrana rola –
ale film mnie nie przekonał, nie lubię panegiryków na temat
żyjących nadal osób, nawet gdy jest nią Stephen
Hawking.
„Snajper”,
w reżyserii Eastwooda, chyba niedoceniony; film mocny, pewnie nieco
dla niektórych kontrowersyjny, ale prawdziwy i przejmujący.
Drugi
nieco niedoceniony obraz, to
tragikomedia w reżyserii Wesa Andersona, czyli „The Grand Budapest
Hotel”. Ironiczny
i zabawny, choć to humor, który nie wszystkim musi odpowiadać.
Resztę
filmów amerykańskich (i nie tylko) pozostawiam bez komentarza. Mnie
nieco już mniej się podobały, co nie znaczy, że każdy musi
uważać podobnie.
I
wreszcie tytułowa : „Ida”. Cieszę się, że polski film
wreszcie otrzymał oscarowe trofeum, film
mi się podobał, ale przyznam, że nie jestem pewny, czy naprawdę
na Oscara zasługiwał.
Szczęśliwie jednak konkurencja (inne nieamerykańskie filmy) też
nie były objawieniem a i poruszany przez Pawlikowskiego temat
należy
do faworyzowanych.
Za
ukazanie trudnego losu Żydów nagradzano już takie obrazy jak
„Lista
Schindlera”
czy
„Pianista”.
„Ida”
na
szczęście nie starała się dorównać rozmachem tamtym filmom, a
jednak mimo skromności środków wyrazu uwodzi widzów. I chyba ta
skromność jest jej zaletą, buduje niezwykłą atmosferę, mocno
tragiczną, nieco
komiczną, nieco siermiężną, taką jak czasy PRL-u, które
ukazuje.
Film
Pawlikowskiego
może wywołać niechęć u tych, którzy są apologetami źle
pojmowanej polskości i którzy nie dopuszczają myśli o tym, że
Polacy także bywają źli. A bywają. Dyskutować można tylko nad
tym, jak często, ale rozstrzygnięcie tego jest zadaniem naukowców,
nie filmowców.
„Ida”
to pierwszy tak wielki sukces polskiego filmu i to jest
najważniejsze. Miejmy nadzieję, że za nim pójdą następne, bo i
w przeszłości polskie produkcje, choć dotąd niedocenione, w mojej
opinii na najwyższe wyróżnienia zasługiwały.