poniedziałek, 23 grudnia 2013

Późna jesień

Urodziłem się ostatniego dnia jesieni. To zabawne, ale uświadomiłem sobie to dopiero kilka dni temu. Jakie ma to znaczenie? Niby żadnego, poza tym, że pojąłem, iż z jesienią, późną jesienią, przejąłem jej niektóre cechy. Na przykład nieco nostalgii, co nie jest chyba takie najgorsze. Gorzej, że nieco jej ponurości, a to już nie najlepiej. Poza tym zmienność nastrojów, jak jesienne zmienności pogody. Jesienny chłód, jesienny brak zrozumienia dla wiosennej radości, i jesienne pragnienie zrozumienia wiosny.
Późna jesień bliska jest świętu Bożego Narodzenia, czyli bliska radości, ale czegoś w niej ciągle brakuje, za czymś głęboko tęskni. Zawsze jej się wydaje, że czegoś nie dokończyła,  inni zawsze są przekonani, że mogą od niej wymagać więcej. A późna jesień nie potrafi inaczej.
Nikt nie kocha późnej jesieni.

czwartek, 19 grudnia 2013

Grudzień 1970 oczami dziecka

 Siedemnastego grudnia 1970 roku miałem jedenaście lat i z samego rana szykowałem się, by pójść do szkoły. Mieszkaliśmy wtedy w Gdyni, a z okien kuchni mieliśmy rozległy widok na gdyński port i stocznię. Zanim się ubrałem, rozległ się dzwonek u drzwi – to był mój wujek,który mieszkał na Grabówku i pracował w Stoczni Remontowej w Gdańsku. Oznajmił, że nie udało mu się dotrzeć do pracy, bo nie jeździ komunikacja miejska, a w okolicach przystanku SKM Gdynia-Stocznia gromadzą się grupy gdyńskich stoczniowców portowców, którym wojsko odgrodziło drogę do zakładów pracy. Chwilę potem, pomimo zamkniętych okien, dobiegły nas odgłosy strzelaniny.
Wszyscy podeszliśmy do okna w kuchni i naszym oczom ukazał się prawdziwy horror: tłumy ludzi biegały chaotycznie po torowisku między peronem kolejki i ul. Morską (wówczas Czerwonych Kosynierów), nie wiedząc, gdzie się podziać. Chwilę potem nadleciały helikoptery. Najpierw posypały się z nich ulotki, a zaraz potem pojemniki z gazem łzawiącym. Oczywiście, babcia zabroniła mi iść do szkoły. Zazwyczaj bym się z tego ucieszył, ale tego dnia nie czułem radości. Siedziałem z wujkiem przy oknie i obserwowałem wydarzenia, niekiedy przemywając wodą łzawiące oczy, bo snujący się po ulicy i podwórku gaz przeciskał się do mieszkania.
To był dramat, którego nie potrafiłem pojąć, takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach lub książkach o przeszłości. Wprawdzie sąsiedzi ubiegłego wieczoru opowiadali o wydarzeniach w Gdańsku, ale co innego słuchać, a co innego zobaczyć. A to się działo tu i teraz, na moich oczach. Zza okna wiało grozą, snujący się biały dym, odgłosy strzelaniny, warkot helikopterów... Od czasu do czasu przemykały w stronę dworca samochody osobowe z wywieszonymi przez okno zakrwawionymi fragmentami materiału, na znak, że wiozą rannych. Gęstniejący na ul. Czerwonych Kosynierów tłum rozstępował się przed nimi.
Źródło: http://www.grudzien70.ipn.gov.pl
Tłum narastał, sięgał schodów do kościoła św. Rodziny, a dzieliło je od wejścia na peron dobrych kilkaset metrów. Nagle wśród tłumu nastąpiło poruszenie, zza narożnika kamienicy, który przesłaniał mi widok na część ulicy, wyłoniła się grupa ludzi z drzwiami na ramionach, na których leżało ciało mężczyzny. Ludzie rozstępowali się przed nimi, a potem ruszali w ślad za tymi, którzy nieśli zwłoki Zbyszka Godlewskiego (bardziej znanego pod nazwiskiem Janka Wiśniewskiego z powstałej potem piosenki).Takiej liczby ludzi w jednym miejscu chyba wcześniej nie wiedziałem. Później dowiedziałem się, że ten osobliwy kondukt uformowany z setek czy nawet tysięcy ludzi, dotarł aż pod Urząd Miejski.
Tak zapamiętałem ostatnie dni mojego jedenastego roku życia, obraz z mojej historii, który stał się historią Polski a nawet symbolem oporu przeciw komunizmowi.
Kilka lat później przeprowadziliśmy się do Gdańska, potem do Sopotu, ale ilekroć wracam w tamto miejsce, wracają sceny z poranka 17 grudnia 1970 roku. A wraz z nimi zwrotki piosenki:

Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni,
dzisiaj milicja, użyła broni,
dzielnieśmy stali, celnie rzucali,
Janek Wiśniewski padł.

Na drzwiach ponieśli, go Świętojańską,
naprzeciw glinom, naprzeciw tankom,
Chłopcy stoczniowcy, pomścijcie druha,
Janek Wiśniewski padł.


Urodziłem się i wychowałem na Grabówku, o tym też nie zapomnę.

niedziela, 8 grudnia 2013

Realpolitik

Polska: Postępująca degradacja obywateli traktowanych jak owce do ostrzyżenia, bo tym właśnie jest przegłosowanie w Sejmie ustawy o zagarnięciu oszczędności i uniemożliwieniu (bo tak to należy nazwać) alternatywnego odkładania pieniędzy na emerytury w OFE. Funduszom emerytalnym zostawiono ochłap, a ponadto odebrano możliwość zakupu obligacji Skarbu Państwa. Zatem państwo górą nad obywatelem, jak niegdyś, gdy władzę dzierżyli komuniści. I przykra konstatacja, że bez względu na to, kto zasiada u władzy, metody są takie same. Gdy rządzący potrzebują pieniędzy, ideologia idzie w kąt. Gdzie się podziali liberałowie Donalda Tuska? Ich hasła o obniżaniu podatków, sprzyjaniu obywatelom i wspieraniu przedsiębiorców? Ano w archiwum historii, bo już są niepotrzebne. Kiedyś ułatwiały dostanie się do parlamentu, a teraz by tylko przeszkadzały. A my? No cóż, nadal mamy zaciskać pasa i czekać na lepsze czasy i tak już od 1945 roku. Realpolitik.
Ukraina: Nie uda się powtórzyć pomarańczowej rewolucji i Ukraina zwiąże się z Rosją przynajmniej na kilka następnych lat. Lud czekający na mrozie ulegnie bez zdecydowanego wsparcia ze strony UE i przedstawicieli Zachodu, bo poza nielicznymi polskimi politykami nikt nie kwapi się pomóc, bo mogłoby to zaszkodzić interesom z Rosją i dopływowi rosyjskiego gazu. Ukraina schodzi z czołówek gazet. Realpolitik.
Służba zdrowia: Mit powszechnej opieki zdrowotnej umiera, chorzy na raka czekają po kilka miesięcy na leczenie. Liczą się znajomości bądź zasobność portfela. Polski nie stać na leczenie ludzi, bo ograniczenie narastającego długu jest ważniejsze. Realpolitik.
Smutna rzeczywistość, którą tak bardzo chcieliśmy chcieliśmy kiedyś zmienić, między innymi z obecnym Panem Premierem i wieloma innymi parlamentarzystami. Ale oni są już po drugiej stronie i mają własny punkt widzenia.