Polska jest krajem, w którym niezwykle trudno jest wyrażać swoje
poglądy, jeśli nie wpisują się one w utarte szablony, gdyż
natychmiast można być okrzykniętym zwolennikiem tej czy innej
frakcji partyjnej. Jeśli nie od razu, to z czasem ktoś wydobyć
może słowa z przeszłości i przypisać je do odpowiedniej półki,
choć bez zgody ich autora i wbrew jego intencjom. Dlatego w zasadzie
każdą wypowiedź powinno się rozpoczynać jasną deklaracją,
choćby taką:
Dzisiejsza Polska jest nieporównywalnie lepsza od tej, w jakiej
przyszło mi się wychowywać i dorastać, a przemiany jakie w niej
zaszły po roku 1989 doprowadziły ją do pozycji i dobrobytu,
jakiego nie dane jej było osiągnąć od przynajmniej trzystu lat,
czyli czasów gdy władzę nad Najjaśniejszą Rzeczpospolitą
sprawował król Jan III Sobieski. Podpisuję się obiema rękami pod
wszystkimi procesami, jakie zapoczątkowały rozmowy okrągłego
stołu. Ten kraj, w którym żyję dzisiaj, jest miejscem, o którym
nie śmieliśmy nawet marzyć w latach siedemdziesiątych i
osiemdziesiątych, a który, jak sądzę, naszym rodzicom nawet się
nie śnił.
I właśnie dlatego, że należę do pokolenia, które przyczyniło
się do tych przemian, więc mam też czasem prawo wyrazić
niezadowolenie z tych czy innych wydarzeń, bo przecież zawsze można
zrobić coś lepiej, albo przynajmniej spróbować zrobić. Nie
jestem i nie byłem oddanym zwolennikiem żadnej z partii, które
dotąd sprawowały i sprawują władzę, krytykowałem to, co mi się
w ich działaniach nie podobało, a chwaliłem te działania, które
w mojej opinii prowadziły ku lepszemu. I taki mam nadzieję
pozostanę, z własnymi poglądami i marzeniami. Choć nie jest łatwo
przyglądać się bezstronni i z boku, gdy dzieją się wokół
rzeczy smutne niepokojące.
Ostatnie tygodnie w Polsce nie napawają optymizmem. Mam wrażenie,
że przyglądam się ponuremu i żenującemu spektaklowi, który
przybrał na sile po ostatnich terrorystycznych zamachach. Mające
miejsce we Wrocławiu i Gdańsku manifestacje antyimigracyjne nie
miały nic wspólnego z rzeczową dyskusją na temat polityki Europy
i Polski w sprawie napływających przybyszów. Można, o czym
wcześniej pisałem, mieć wątpliwości co do tego, czy
niekontrolowany napływ imigrantów będzie miał dobry wpływ na
przyszłość Europy i czy wszyscy szturmujący europejskie granice
należą do grona osób naprawdę wymagających wsparcia, nie wolno
tego jednak przekształcać w ksenofobię i rasizm – płonąca na
wrocławskim rynku kukła Żyda była tej ostatniej postawy smutnym i
nieakceptowalnym przykładem. Bez względu na poglądy, na ocenę tej
czy innej religii, a zwłaszcza bez względu na (co ma podczas takich
manifestacji najbardziej istotne znaczenie) narodowość, europejską
tradycją, której Polska zawsze była nie tylko częścią, ale i
współtwórcą, jest udzielanie pomocy wszystkim tego naprawdę
potrzebującym. Można się różnić skrajnie w poglądach, mieć
inne pochodzenie oraz wyznawać inną wiarę, ale nad losem każdego
potrzebującego wsparcia, a zwłaszcza każdego prześladowanego
trzeba się pochylić. A wśród przybyszów przekraczających
granice Europy znajdują się i tacy, kwestią do rozwiązania jest
jedynie sposób, w jaki należy ich rozpoznać w całej masie innych
żerujących na nieszczęściu naprawdę potrzebujących.
Zanim będę kontynuował wątek żenujących i smutnych wydarzeń w
Polsce, znów przypomnieć wolę że nie jestem zwolennikiem żadnej
z wiodących przez ostatnie lata na scenie politycznej partii, więc
z równą pokorą przyjmę epitet (bo w ustach przeciwnika jest to
zawsze epitet) platformersa czy pisowca, jeśli po kolejnych zdaniach
ktoś zechce mnie nim obdarzyć. Otóż do szczególnie szkodliwych
zachowań zaliczam, kolejno wymieniając:
zastosowanie
wobec Mariusza Kamińskiego ułaskawienia przed ukończeniem pełnej
procedury sądowej i odwoławczej;
pospiesznie
wprowadzaną zmianę ustawy o wyborze członków Trybunału
Konstytucyjnego;
przesadny
protest obecnego ministra kultury w sprawie spektaklu „Śmierć i
dziewczyna”.
Nie twierdzę, że w każdym z wymienionych przypadków nie było
wcześniejszych nadużyć. Kolejno: ostatni wyrok w sprawie Mariusza
Kamińskiego nie tylko był drastycznie wysoki, ale i sędzia
pozwolił sobie na zdecydowanie nazbyt polityczną manifestację
sentencji wyroku; w sprawie trybunału niespełna rok wcześniej
Platforma Obywatelska ostentacyjnie nagięła prawo zmieniając
ustawę w ten sposób, by zapewnić wybór kolejnych jego członków
przed końcem kadencji sejmu w którym miała większość;
wystawienie tak bardzo prowokacyjnej sztuki teatralnej za społeczne
czyli budżetowe (zatem pobierane od wszystkich obywateli) pieniądze
może budzić kontrowersje, bo zatrudnianie gwiazd porno na scenie,
nie ukrywajmy, jest kontrowersyjne.
Wszystko to jednak przypomina wybijanie klina klinem. Im dalej, tym
gorzej. Inaczej rzecz ujmując:
zwalczanie
złego obyczaju parlamentarnego wprowadzanego przewagą głosów,
przez kolejną przewagę głosów (mowa o Trybunale Konstytucyjnym)
prowadzi do zwyczaju podporządkowywaniu prawa rządzącej
większości (aż się boję, co z tego może się narodzić, bo
odkąd pamiętam, zawsze poglądami plasowałem się w mniejszości);
zabranianie
wystawiania sztuki, czy zabranianie czegokolwiek, co nie jest
explicite zakazane, jest ograniczaniem wolności (w tym wypadku
cenzurą), a do tych zwyczajów nie wolno powracać – nikt nikogo
nie zmusza przecież, by poszedł na przedstawienie, którego nie
chce oglądać, a dorośli ludzie mają prawo o tym sami decydować.
Mam wrażenie, że w takim postrzeganiu świata jestem osamotniony.
Najważniejsza była i jest dla mnie wolność. Sami powinniśmy
wybierać, czego chcemy, a czego nie. Wolę dyskutować, uzgadniać,
docierać stanowisko (jak czynili to posłowie na Sejm zanim
zapanowało liberum veto), a nie decydować samodzielnie i stawiać
innych przed faktami dokonanymi. Moi przyjaciele z przeszłości i
obecni znajomi rozeszli się w różne strony, większość mocno
jest zaangażowana po tej czy tamtej stronie sceny politycznej. Bywa,
że nie podają sobie rąk i traktują wrogo. Tylko nieliczni jeszcze
chcą rozmawiać, zastanawiać się, słuchać argumentów i próbować
zrozumieć. A szkoda, dla Polski i dla nas. Przypominam bowiem, że
autorytaryzm nie jest zarezerwowany dla jednostki, lecz również dla
większości, stanowi wtedy największa pokusę, bo jest w istocie
swojej narzucaniem woli siłą, nawet jeśli ta siła jest wynikiem
demokratycznych wyborów. Dyktat większości potrafi przerodzić się
w totalitaryzm, jeśli prwo podporządkowywać zacznie poglądom.