poniedziałek, 29 września 2014

Cisza

Jeśli mi czegoś tak naprawdę obecnie brakuje, to ciszy. Gdy nasi odlegli przodkowie w nielicznych grupach prowadzili wędrowny tryb życia, a nawet potem, gdy zaczęli się osiedlać, hodować zwierzęta i uprawiać rośliny, jedyne dźwięk których mogli się lękać i które odrywały od codziennych zajęć były związane z przyrodą, nadchodziły wraz z burzą bądź innymi podobnymi zjawiskami natury. W miarę jednak jak człowiek gromadził się w większych skupiskach, uczył się wykorzystywać środowisko i budować coraz bardziej skomplikowane maszyny, hałas zaczął narastać. A gdy pojawiła się maszyna parowa, silnik spalinowy, pociągi, samochody, głośniki i wzmacniacze, radio i telewizja, hałas stał się w miastach wszechobecny, niepokoił, zamęczał, budził tęsknotę za najbardziej deficytowym z towarów w wielkich aglomeracjach – ciszą.
Nie tylko jednak ten hałas zamęcza, nie mniej agresywny jest ten, który pojawił się wraz z wynalazkiem Gutenberga i plotkarzami, którzy dzięki niemu stali się dziennikarzami i zaczęli zasypywać świat informacjami, czasem ważnymi, czasem zabawnymi, ale zazwyczaj zupełnie nieistotnymi.
Gazety i czasopisma to było jednak dopiero preludium, prawdziwa rewolucja informacyjna rozpoczęła się z chwilą, gdy świat oplotły najpierw fale radiowe, a potem sieć Internetu. Dziś każdego dnia bombardowani jesteśmy hałasem dźwiękowym i wizualnym, w domu, na ulicy i w miejscu pracy.

Dlatego od jakiegoś czasu zacząłem od niego uciekać i przynajmniej w weekendy, gdy tylko jest taka możliwość, biorę urlop od hałasu. Wyjeżdżam, nie oglądam telewizji i nie otwieram komputera. Czasem, jeśli jest tak możliwość, na kilka dni, częściej jednak na kilka godzin. Do lasu, na plażę, a jeśli się uda, na dłuższą wycieczkę poza Trójmiasto. Tam szumią drzewa i słychać śpiew ptaków, a nie dźwięki powtarzających się reklam czy newsów. Gdy jest ciepło, kładę się na trawie i nucę za Grzegorzem Turnauem: „A ja czekam, i czekam, i czekam, ciszę wplatam we włosy i na palce nawlekam”. I jest dobrze, tylko... prędzej czy później cisza zaczyna mnie nudzić. Uświadamiam sobie, że stałem się zwierzęciem cywilizacyjnym, bez hałasu żyć nie mogę, mogę już tylko od niego uciekać i do niego wracać, miotać się między hałasem i ciszą, stęskniony tak za jednym, jak i za drugim. I chyba już zawsze będę skazany na te ciągłe zmiany, bo „Między ciszą a ciszą, sprawy się kołyszą, i idą, i płyną, póki nie przeminą”.

środa, 17 września 2014

Rozstanie z Donaldem

 Być może jesteśmy, przynajmniej na pewien czas, świadkami końca dominacji Donalda Tuska w polskiej polityce. Gdy siedem lat temu obejmował stanowisko premiera, uważany był, zresztą za własnym życzeniem, za liberała, zwolennika decentralizacji i ograniczania roli państwa. Po siedmiu latach sprawowania urzędu odchodzi postrzegany raczej jako socjalista i afirmant silnej władzy centralnej. Siedem lat, bez względu na to czy były tłuste (zdaniem PO), czy chude (zdaniem PiS i pozostałych partii opozycyjnych), odmieniły Tuska nie do poznania. Pytanie, które zadaję sobie nie tylko ja, ale i wielu innych Polaków, brzmi: czy to władza odmieniła Donalda Tuska, czy wcześniejsze głoszenie liberalnych poglądów było tylko swoistym politycznym kamuflażem, mającym prowadzić do zajmowania ważnego miejsca w polityce? Chyba tylko on jeden zna odpowiedź. Bez względu na to, jak było naprawdę (a wolę myśleć, że to władza zmieniła ideowca w zręcznego manipulatora) faktem jest, że Donald, którego poznałem na początku lat osiemdziesiątych, już nie istnieje. Żałuję, ale przywykłem do tego, że zmienia się i świat, i ludzie.
Platforma prawdopodobnie przegra najbliższe wybory samorządowe, a za rok także parlamentarne, ale nie sądzę, by politycy PiS po objęciu władzy cokolwiek istotnego zmienili. Mam wrażenie, że poza krytyką i patriotyczną retoryką, niewiele już w tej chwili różnią się od PO. Jarosław Kaczyński także lubi sterować wszystkim samodzielnie, a w jego ustach hasło „Polska solidarna” jest synonimem Polski socjalistycznej, w którym jedna część społeczeństwa płaci za drugą.
W gruncie rzeczy wszystkie liczące się ugrupowania kochają centralizm i odwoływanie się do patriotyzmu i ojczyzny. „Polska Jest Najważniejsza”, „Solidarna Polska”, Polska Razem”, to tylko przykłady haseł, które zamieniają się w nazwy partii. A dla mnie, proszę mi wybaczyć, nie Polska jest najważniejsza, tylko jej mieszkańcy. Bo państwo wtedy jest ważne, gdy wszystkim obywatelom, a nie odwrotnie. A służenie ludziom nie polega na obciążaniu ich kolejnymi podatkami. Dla mądrych przywódców to budżety rodzin, nie budżet państwa, powinny stanowić najważniejszy cel. A dobrzy obywatele szanują ojczyznę, bo dba o to, co kochają, a nie poucza, co powinni kochać.
Mam obawy, że rozstanie Polski z Tuskiem i Platformą jako partią rządzącą, niewiele zmieni z punktu widzenia przeciętnego jej mieszkańca, nie zlikwiduje zmory kolejek do lekarzy specjalistów i czasu oczekiwania na zabiegi, nie zwiększy dochodów polskich rodzin, ani znacząco nie zmniejszy bezrobocia. Tego nie można uczynić bez głębokiej zmiany polityki gospodarczej, a nawet wtedy nie nastąpi to od razu.

Nie ma zatem powodu się przejmować, po prostu nadal należy robić swoje.