środa, 23 marca 2016

Północ – Południe

 Tydzień wolnego, ledwie tyle, by w chwili gdy przestałem myśleć o pracy, już zacząłem myśleć o powrocie. Ale nie narzekam, bo Kraków to idealne miejsce na kilka dni wakacji, a od dawna myślałem o tym, by odwiedzić to miasto i porównać do tego, jakie pamiętam. Ostatni raz spędziłem w nim jeden pełny dzień w 1995 roku, a zatem w niemal innej epoce.
Dla Krakowa jednak ćwierćwiecze, to ledwie chwila, trwa przecież na swym miejscu od setek lat. Jest w nim powaga i dostojeństwo dawnej stolicy, jakiś rodzaj zamyślenia, dokładnie takiego jak na twarzy Stańczyka z obrazu Matejki. I jest w nim także ciepło słońca sprawiającego, że jeszcze przed kalendarzową wiosną budzą się i zielenieją krzewy na Plantach.
Do Krakowa wiosna przychodzi wcześniej niż do Gdańska. Pamiętam kwietniowy dzień 1996 roku, gdy po zmierzchu wyruszyliśmy z Warszawy i dotarliśmy do Krakowa, gdy było już po północy. Na tyle późno, by wystarczyło czasu na zameldowanie się w hotelu i przespanie kilka godzin przed zaplanowanym rano spotkaniem. Ale co to był za poranek! Gdy w Warszawie, nie wspominając o Gdańsku, dopiero wyglądały na świat pierwsze listki na miejskich klombach, w Krakowie wiosna była w pełnym rozkwicie. Ze zdumieniem przecierałem oczy sycąc się zielenią obsypanych listowiem drzew. Ale na północ wracałem z radością, bo to, co w Krakowie już minęło, do Trójmiasta miało dopiero nadejść, więc przeżyć mogłem tego roku dwie wiosny.
Kiedyś, w zamierzchłym roku 1989, gdy sypać się zaczął stary komunistyczny porządek a my, na czele z Olafem Olszewskim i pozostałą częścią filmowego zespołu Video Studio staraliśmy się zapamiętać w obiektywie kamery minione dni niezależności i odwagi ludzi kultury, którzy nie poddali się reżimowi stanu wojennego i stworzyli sobie własny świat galerii i teatrów urządzanych w przyjaznych murach kościołów, jeden z malarzy, z którym przeprowadzaliśmy wywiad (niestety nie pamiętam, który), powiedział do mnie: „Skoro jesteście z Gdańska, to powinniście dobrze się czuć w Krakowie, to przecież niemal takie samo miasto”. Nie miał na myśli krakowskiej huty ani gdańskiej stoczni noszących wówczas miano Lenina, które stanęły w 1988 roku na czele nowej fali strajków, jaka doprowadziła do rozmów okrągłostołowych, tylko atmosferę zabytkowych uliczek i ciszę gotyckich kościołów. I z pozoru miał rację, ale to raczej było powierzchowne spostrzeżenie, bo o atmosferze miasta nie stanowią mury jego budowli. Kraków i Gdańsk są i były inne, pierwsze z nich to tradycja, stabilność i refleksyjny intelektualizm, drugie to pęd ku nowości, pragnienie zmian, nieustanny ferment idei i otwarcie na świat. Pierwsze to stara stolica, szacowny uniwersytet i umiłowanie stabilności, drugie to port, ruch, handel i tygiel pomysłów.
Kraków, synagoga na Kazimierzu
Nie odmawiam Krakowowi broń Boże historycznych zasług dla polskości i wolności naszej ojczyzny. To tam, w kamienicy na krakowskim rynku mieszkał Tadeusz Kościuszko i tam składał swą przysięgę odziany w chłopską sukmanę. To z krakowskich Oleandrów wyruszała do Kielc Kompania Kadrowa Komendanta Piłsudskiego z nadzieją na wywołanie powstania w zaborze rosyjskim, z tych Oleandrów, gdzie w 1971 roku mieszkałem w najstarszym bodaj w Polsce schronisku młodzieżowym podczas mojego pierwszego pobytu w Krakowie. A to tylko dwa z wielu przykładów zaangażowania tego miasta w sprawy Polski. Nie zmienia to jednak faktu, że duszę ma inną niż Gdańsk.
Kraków, kapliczka na Dębnikach
Lubię odwiedzać Kraków, sprawdzać, czy się nie zmienił, wpaść na Wawel, spacerować po uliczkach starego miast, a od niedawna również żydowskiego niegdyś Kazimierza, który, nadrabiając czas zaniedbań, próbuje nawiązywać teraz do swojej przeszłości. Lubię zaglądać na stary, dziś już nieczynny dworzec, kupować bundz i bryndzę na targowisku Kleparza i potem zagryzać je w hotelu nie mającymi sobie równych krakowskimi obwarzankami sprzedawanymi z niebieskich wózków. Tym razem zatrzymaliśmy się na Dębinkach, tych Dębinkach, gdzie w latach 1938 – 1944 mieszkał Karol Wojtyła (nasz hotel był kilka minut spacerkiem od jego domu), to nasze nowe odkrycie – nieduża stara dzielnica obok wielkiego miasta, tuż za Wisłą naprzeciw Wawelu (Kraków odkrywać można na nowo przy każdej wizycie). Ale zawsze jest tak, że gdy minie kilka dni, gdy już nasycę się nobliwym Krakowem, czuję przemożną chęć powrotu, bo coś gna mnie do domu, do Gdańska, Sopotu i Gdyni. Tu jest chłodniej, później przychodzi wiosna i wolniej ożywa przyroda po zimie, ale w morskiej bryzie jest głębszy oddech a nad Bałtykiem szersza perspektywa. Gdańsk jest miastem rozmiłowanym w niezależności, miastem buntu i dumy, nie lubiącym się podporządkowywać i wybierającym własną drogę ku przyszłości. Chyba dlatego tak lubię tu wracać, mimo że leży nad ciemną i chłodną morską zatoką.

Gdańsk potrafi drzemać niemal w bezruchu przez wiele lat, ale gdy nadchodzi taka konieczność, gdy w Polsce dzieje się coś złego, budzi się, otrząsa i staje na czele buntu, często pozornie skazanego na przegraną. Za to najbardziej lubię to miasto. Na jego herbie widnieją słowa: Nec temere, nec timide – „Bez zuchwałości, ale i bez lęku”, a na krzyżach ustawionych przy historycznej bramie stoczni nie bez powodu wypisano strofy wiersza Czesława Miłosza: „Który skrzywdziłeś człowieka prostego, śmiechem nad krzywdą jego wybuchając... nie bądź bezpieczny, poeta pamięta”. Dwa bieguny Polski, północ i południe, Gdańsk i Kraków, symbol buntu i symbol stabilizacji – z dala od rozpolitykowanej Warszawy zaprzątniętej codziennością, stają na straży, czuwają.