Odszedł Tadeusz Konwicki, jak dowiedziałem się dzisiaj rano i
muszę przyznać, była to wyjątkowo poruszająca wiadomość. Dla
mnie, a sądzę, że także dla znacznej części mojego pokolenia,
Tadeusz Konwicki był pisarzem najważniejszym, był polskim Orwellem
i Huxleyem w jednym, tyle że, w przeciwieństwie do nich, żyjącym
w ustroju, który opisywał. Pierwszym jego dziełem, które
przeczytałem, była wydana w drugim obiegu „Mała Apokalipsa”,
która wstrząsnęła mną bardzo głęboko, bo opisywała
przerażającą rzeczywistość, która nas otaczała; wskazywała na
konieczność buntu przeciwko przemocy i zniewoleniu, ale
jednocześnie ostrzegała, że ma to znaczenie wyłącznie
symboliczne.
Po tej lekturze zapragnąłem dowiedzieć się więcej o pisarzu,
który potrafił tworzyć tak niezwykłe i odważne dzieła i w ten
sposób rozpoczęła się moja, w zasadzie trwająca do dziś
przygoda z twórczością Konwickiego, pisarstwem, filmami i
biografią.
Piszę te słowa rano, przed rozpoczęciem pracy, więc czas nie
pozwala mi na opisanie tej trwającej od lat przygody z dziełami
Konwickiego, ale warto podkreślić, że był on jedną z
nielicznych, jeśli nie jedyną postacią polskiego życia
kulturalnego, który z niespotykaną klasą potrafił rozliczyć się
ze swojego „romansu” z komunizmem. Błądzić jest rzeczą
ludzką, ale prawdziwą wielkość widać po sposobie rozliczania się
z taką przeszłością. Konwicki nigdy nie udawał, jak wielu innych
znanych „autorytetów:, że nic się nie stało. Przejście na
drugą, teraz już właściwą stronę opłacił wielkim wstrząsem i
chyba do końca życia nie potrafił sobie tego wybaczyć. W jednym z
wywiadów powiedział o tamtym zamroczeniu ideologią komunizmu: „Nie
tylko nic nie zyskałem, ale i straciłem. Mogę na to przytoczyć
dowód: pięć moich nieudałych, wadliwych, ułomnych i chorych
książek to właśnie straty spowodowane moim lekkomyślnym
przyłączeniem się do marksizmu”.
„Mała Apokalipsa”, „Wniebowstąpienie” (nikt nie potrafi
zrozumieć, jak tę książkę przepuściła cenzura), „Kalendarz i
klepsydra”, „Nowy Świat i okolice”, „wschody i zachody
księżyca”, to książki, które towarzyszyły mi w latach '80
niemal codziennie, ale poza prozą, zostawił jeszcze filmy, z
których najgłębiej utkwił mi w pamięci „Ostatni dzień lata”.
Bez wątpienia odszedł jeden z najważniejszych pisarzy tworzących
po II wojnie.