Nie doceniłem Ukraińców. Wydawało mi się, że tylko Polacy tak
długo i z taką determinacją potrafią walczyć o wolność, nie
miałem racji.
Dlaczego wysiłki Ukraińców cieszą się wśród Polaków tak dużym
wsparciem? Po pierwsze, Polakom nigdy nie był obojętny los narodów
starających się zrzucić tyranię. Motto, „Za Waszą wolność i
naszą” pojawiało się na sztandarach powstańców listopadowych i
wojskach dowodzonych przez Józefa Bema na Węgrzech w 1948 r. Po
drugie, sytuacja na Ukrainie przypomina tę z lat osiemdziesiątych w Polsce, gdy stan wojenny wprowadził Wojciech Jaruzelski –
manifestacje, strajki i ofiary reżimu nadal żywo tkwią w naszej
pamięci.
Polacy pamiętają jednak o jeszcze jednym fakcie, mianowicie o tym,
jak istotne dla naszej walki było wsparcie udzielane nam w latach
80. przez przywódców Zachodu, m.in. Ronalda Reagana, Margaret
Thatcher czy Helmuta Kohla. Tysiące mieszkańców Zachodu
zaangażowanych było w niesienie Polakom pomocy, płynęła do nas
nie tylko żywność, ale także sprzęt poligraficzny i pieniądze
dla demokratycznej opozycji. Czujemy się zobowiązani odwzajemnić
to teraz innemu walczącemu o wolność i demokrację narodowi.
Nie wiadomo, jak zakończy się ukraińska rewolucja, sytuacja zdaje
się wciąż balansować na granicy równowagi, która zamienić się
może w czarny scenariusz dyktatury sił specjalnych lub, w co
wierzę, porozumienie prowadzące do wolnych wyborów prezydenckich i
parlamentarnych.
Trafiają się, niezbyt częste na szczęście opinie, że obecne
wystąpienia na Ukrainie są buntem przeciwko legalnie wybranej
władzy. Śmiem nieco wątpić, biorąc pod uwagę, jak wiele
zgłoszono po ostatnich wyborach protestów, czy były one do końca
uczciwe i transparentne. Ale nawet jeśli tak, istotą demokracji
jest właśnie to, że wyborcy zmieniać mogą opinię, a gdy do tego
dochodzi, zmienia się też sytuacja polityczna, a wtedy jedynym
właściwym rozwiązaniem jest ogłoszenie kolejnych wyborów, bo
tylko one mogą zweryfikować prawdę o sympatiach i antypatiach
obywateli. Jeśli nadal większość uważa za słuszną politykę
Janukowycza, nie ma się czego obawiać, wręcz przeciwnie,
udowodniłby światu, że nadal ma prawo dysponować powierzonym mu
przez naród mandatem. Przegrana zdecydowałaby natomiast o jego
odejściu. W jednej czy drugiej sytuacji któraś ze stron musiałby
przełknąć gorzką pigułkę przegranej, ale zapobiegłoby to
eskalacji przemocy i groźbie otwartego wewnętrznego konfliktu.
Sercem jestem z protestującymi Ukraińcami i ich prawem do
decydowania o losach własnej ojczyzny.