Z Nowym Rokiem, wszystkim, którzy czasem zaglądają do mnie na ten
blog, przekazuję życzenia pomyślnego i pełnego radości roku.
Przepraszam też przy okazji, że nie piszę tak często, jak
niegdyś, i jak bym sobie tego życzył, ale p prostu brakuje mi
czasu. Szczęśliwie mam pracę i kilka innych obowiązków, ale
postanowiłem też sobie, że tego roku wrócę (i zakończę)
rozpoczęte projekty książek, a mam w planie dwie.
Przełom roku nie był szczęśliwy, oprócz wielu mniej znanych
osób, odszedł Wojciech Kilar, postać, o której miałem zamiar
wcześniej napisać, ale mi się nie udało. Pisał muzykę do moich
ulubionych filmów z zamierzchłej przeszłości, m.in. do „Jutro
Meksyk” z Cybulskim w roli głównej, „Przygód Pana Michała
(Stepie szeroki, którego okiem, nawet sokolim nie zmierzysz...”),
itd., itp. Jest tego mnóstwo. Oglądając filmy, nawet nie
zdawaliśmy sobie sprawy z tego, kto pisał do nich muzykę.
Kiedyś, nie tak znowu dawno, jeden z moich znajomych zapytał mnie,
kto, moim zdaniem, jest najlepszym kompozytorem filmowej muzyki. I
jak zawsze, odpowiedziałem mu, że nie a jednego, al mogę kilku,
moim zdaniem najciekawszych, wymienić, i obiecałem, że oo tym
napiszę. Nie zdążyłem.
Dzisiaj, choć z opóźnieniem, składam im hołd, bo wśród
polskich kompozytorów muzyk do filmów, ma dwóch faworytów:
Krzysztofa Komedę i właśnie Wojciecha Kilara. Obaj nie żyją, ale
dziś oddaję im bo o nich pamiętam.
Obaj byli niezwykli, bo łamali kanony muzyczne, obaj byli głęboko
zakochani w swoich żonach, i obaj byli wierni swoim wartościom, a
poza tym, nigdy nie pozostawiali swych przyjaciół bez opieki.
Ale o tym należałoby napisać znacznie więcej, a dzisiaj już ni
dam rady.
Przepraszam też wszystkich, że tutaj nie opublikowałem kilku innych wypowiedzi, i ich zapraszam na: www.marekkotlarz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz