Skończyłem
„Gniew” Miłoszewskiego i po raz kolejny jestem mocno zawiedziony. Po „Ziarnie
prawdy” uważałem, że autor ma pomysły, ciekawe spostrzeżenia i przemyślenia, które
potrafi wpleść w fabułę, że mógłby pisać prawdziwie interesując książki
kryminalne,
gdyby pozbył się przywar współczesnej prozy: nieco więcej nauczył
się słów (na przykład wszystko jest „ciężkie”, nawet w końcowym Słowie od autora pisze o „ciężkich
chwilach”, a coś mogłoby przecież być trudne, kłopotliwe czy męczące; wszyscy „odpuszczają”,
a mogliby przecież także zrezygnować, zmienić zdanie, czy pozostawić – o ileż
książka byłaby bogatsza, a to tylko dwa przykłady), zrezygnował z nic niewnoszącego epatowania opisami seksu i czasem
powstrzymał się od niepotrzebnych przekleństw. „Gniew” jednak temu zaprzeczył i
definitywnie mnie zniechęcił, w mojej opinii to fatalna książka, najgorsza chyba z
dotychczasowych pod każdym niemal względem: głównego sprawcę rozszyfrowałem,
zanim jeszcze w pełni zawiązała się intryga, sama fabuła wydumana, rodem z
kiepskich (jak ten) kryminałów, do tego chaos i porzucanie wątków. Ponadto, jak inne książki
Miłoszewskiego (i niestety większość współczesnej literatury głównego nurtu),
obarczona wulgaryzmami, nieustannymi przekleństwami (nawet w dialogach z
kobietami), niesmacznymi opisami scen już nie erotycznych, a pornograficznych.
Chyba Pan Miłoszewski uznał (i być może słusznie), że książka bez seksu,
drastycznych opisów i przekleństw nie może się sprzedać. Choć wydaje mi się, że czasem jednak można pogodzić
jedno z drugim, dobrą prozę i rynkowy sukces, nawet w literaturze kryminalnej
(na co są liczne przykłady). Póki co, to nie dla mnie, niech to kupują
czytelnicy, którym to nie przeszkadza lub nawet tego nie zauważają. W moim
otoczeniu takim językiem nikt się nie posługuje.
Wydawnictwo W.A.B., 2014, stron 407 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz