czwartek, 8 września 2016

Skończyłem na „Gniewie”

Skończyłem „Gniew” Miłoszewskiego i po raz kolejny jestem mocno zawiedziony. Po „Ziarnie prawdy” uważałem, że autor ma pomysły, ciekawe spostrzeżenia i przemyślenia, które potrafi wpleść w fabułę, że mógłby pisać prawdziwie interesując książki kryminalne,
Wydawnictwo W.A.B., 2014, stron 407
gdyby pozbył się przywar współczesnej prozy: nieco więcej nauczył się słów (na przykład wszystko jest „ciężkie”, nawet w końcowym Słowie od autora pisze o „ciężkich chwilach”, a coś mogłoby przecież być 
trudne, kłopotliwe czy męczące; wszyscy „odpuszczają”, a mogliby przecież także zrezygnować, zmienić zdanie, czy pozostawić – o ileż książka byłaby bogatsza, a to tylko dwa przykłady), zrezygnował z nic niewnoszącego epatowania opisami seksu i czasem powstrzymał się od niepotrzebnych przekleństw. „Gniew” jednak temu zaprzeczył i definitywnie mnie zniechęcił, w mojej opinii to fatalna książka, najgorsza chyba z dotychczasowych pod każdym niemal względem: głównego sprawcę rozszyfrowałem, zanim jeszcze w pełni zawiązała się intryga, sama fabuła wydumana, rodem z kiepskich (jak ten) kryminałów, do tego chaos i porzucanie wątków. Ponadto, jak inne książki Miłoszewskiego (i niestety większość współczesnej literatury głównego nurtu), obarczona wulgaryzmami, nieustannymi przekleństwami (nawet w dialogach z kobietami), niesmacznymi opisami scen już nie erotycznych, a pornograficznych. Chyba Pan Miłoszewski uznał (i być może słusznie), że książka bez seksu, drastycznych opisów i przekleństw nie może się sprzedać. Choć wydaje mi się, że czasem jednak można pogodzić jedno z drugim, dobrą prozę i rynkowy sukces, nawet w literaturze kryminalnej (na co są liczne przykłady). Póki co, to nie dla mnie, niech to kupują czytelnicy, którym to nie przeszkadza lub nawet tego nie zauważają. W moim otoczeniu takim językiem nikt się nie posługuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz