sobota, 9 listopada 2013

Minister finansów i król Władysław Jagiełło

 Pomysły ministra Rostowskiego i sekundującego mu w wyczynach drenażu kieszeni polskich obywateli premiera, zniechęcają do komentarza, tym bardziej, że napisano już na ten temat niemal wszystko. Jeszcze trzy lata temu zielona, ich zdaniem, wyspa na europejskim firmamencie, okazała się zwykłym ugorem, co zwiastowali wtedy niezależni ekonomiści niejednokrotnie. Minister Rostowski, by podtrzymać tę wizję, układał wyimaginowane budżety, aż, upss, zabrakło mu w tegorocznych przychodach, bagatela, 24 miliardów złotych. Nie pomogło zagarnianie funduszu rezerwy demograficznej, nie pomogło podnoszenie podatków i zamrażanie wynagrodzeń w sektorze budżetowym (poza premiami wypłacanymi pracownikom rządowym), jedynym rozwiązaniem było odebranie Polakom gromadzonych od 1999 roku pieniędzy w tzw. drugim filarze, które, zgodnie z obietnicami rządu premiera Buzka, miały być, w przypadku śmierci ubezpieczonego, dziedziczone przez rodzinę. Okazuje się, że najbliższą rodziną ma być Zakład Ubezpieczeń Społecznych, czyli budżet państwa.
Jest się o co starać, bo od początku istnienia OFE wpłynęło do nich 120 mld. złotych. Zagrabienie tych pieniędzy, bo tak moim zdaniem należy to określić, jest wyczynem, który miał tylko jeden precedens, jakim było zagarnięcie przez władze Cypru oszczędności zgromadzonych przez Cypryjczyków na prywatnych kontach bankowych. Furda tam obietnice poprzedników z tego czy tamtego rządu! Owieczki hoduje się po to, by je strzyc, finanse państwa roztrwaniane bez umiaru są ważniejsze, a przy okazji maleje też dług publiczny!
Każda rodzina stara się tak układać swój budżet, by nie wydawać więcej, niż zarabia, a jeśli zaciąga pożyczki, to w ten sposób, by spłacić je z przyszłych własnych dochodów. Jeśli się pomyli, nikt jej nie pomoże, przyjdzie komornik i zlicytuje to, co posiada. Ale państwo, to co innego, państwu wolno bezkarnie wydawać więcej, niż zarabia, bo w razie czego może złamać wszystkie zasady i zabrać obywatelom to, co zaoszczędzili. I nie tylko tym, którzy teraz zarabiają, również ich dzieciom i dzieciom ich dzieci. A nawet ich wnukom. Nikt rządu nie jest w stanie rozliczyć z obietnic, które zawarł z poprzednim pokoleniem, winnych nie ma. Tylko jak tu wierzyć politykom?


Mam pewien pomysł, który być może powinien minister Rostowski rozważyć. Dokładnie 601 lat i jeden dzień temu, król Władysław Jagiełło udzielił pożyczki królowi węgierskiemu i niemieckiemu, Zygmuntowi Luksemburczykowi, w kwocie 37 tys. kop groszy praskich, co równało się 7,5 tony czystego srebra. Według dzisiejszych cen to 19 mln. zł, ale ponieważ pożyczka ta nigdy nie została zwrócona, po doliczeni odsetek, przyjmijmy tylko lekko 7% rocznie i doliczaniu ich do niespłaconego długu każdego roku, zadłużenie liczone do dzisiejszego dnia wynosi, gubię się w tych rachunkach, ale jakieś 8,67769E+24 zł, czyli po ósemce są jeszcze 24 cyfry. To powinno wystarczyć nawet ministrowi Rostowskiemu. Warto by się pokusić o jej zwrot. Jedynym zadaniem ministra Rostowskiego będzie przepytania ministra spraw zagranicznych pana Sikorskiego, do kogo o zwrot tych pieniędzy należy się zwrócić, czyli jakie państwo jest spadkobiercą Zygmunta Luksemburczyka, Niemcy, Węgry, a może też Słowacja, bo w zastaw za tę pożyczkę Polska otrzymała Ziemię Spiską, która obecnie należy do Słowacji. Była pod rządami polskimi do 1769 roku, a potem Józef II Habsburg, cesarz i król Węgier zajął ją przemocą. Ziemi Spiskiej nie zalecam odbierać, ale dług zaciągnięty przez Zygmunta Luksemburczyka? Wtedy nie trzeba byłoby męczyć Polaków, a sprawę długu publicznego miałaby Polska załatwioną na wiele pokoleń. Może warto spróbować?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz