Pomysły ministra Rostowskiego i sekundującego mu w wyczynach
drenażu kieszeni polskich obywateli premiera, zniechęcają do
komentarza, tym bardziej, że napisano już na ten temat niemal
wszystko. Jeszcze trzy lata temu zielona, ich zdaniem, wyspa na
europejskim firmamencie, okazała się zwykłym ugorem, co
zwiastowali wtedy niezależni ekonomiści niejednokrotnie. Minister
Rostowski, by podtrzymać tę wizję, układał wyimaginowane
budżety, aż, upss, zabrakło mu w tegorocznych przychodach,
bagatela, 24 miliardów złotych. Nie pomogło zagarnianie funduszu
rezerwy demograficznej, nie pomogło podnoszenie podatków i
zamrażanie wynagrodzeń w sektorze budżetowym (poza premiami
wypłacanymi pracownikom rządowym), jedynym rozwiązaniem było
odebranie Polakom gromadzonych od 1999 roku pieniędzy w tzw. drugim
filarze, które, zgodnie z obietnicami rządu premiera Buzka, miały
być, w przypadku śmierci ubezpieczonego, dziedziczone przez
rodzinę. Okazuje się, że najbliższą rodziną ma być Zakład
Ubezpieczeń Społecznych, czyli budżet państwa.
Jest się o co starać, bo od początku istnienia OFE wpłynęło do
nich 120 mld. złotych. Zagrabienie tych pieniędzy, bo tak moim
zdaniem należy to określić, jest wyczynem, który miał tylko
jeden precedens, jakim było zagarnięcie przez władze Cypru
oszczędności zgromadzonych przez Cypryjczyków na prywatnych
kontach bankowych. Furda tam obietnice poprzedników z tego czy
tamtego rządu! Owieczki hoduje się po to, by je strzyc, finanse
państwa roztrwaniane bez umiaru są ważniejsze, a przy okazji
maleje też dług publiczny!
Każda rodzina stara się tak układać swój budżet, by nie wydawać
więcej, niż zarabia, a jeśli zaciąga pożyczki, to w ten sposób,
by spłacić je z przyszłych własnych dochodów. Jeśli się
pomyli, nikt jej nie pomoże, przyjdzie komornik i zlicytuje to, co
posiada. Ale państwo, to co innego, państwu wolno bezkarnie wydawać
więcej, niż zarabia, bo w razie czego może złamać wszystkie
zasady i zabrać obywatelom to, co zaoszczędzili. I nie tylko tym,
którzy teraz zarabiają, również ich dzieciom i dzieciom ich
dzieci. A nawet ich wnukom. Nikt rządu nie jest w stanie rozliczyć
z obietnic, które zawarł z poprzednim pokoleniem, winnych nie ma.
Tylko jak tu wierzyć politykom?
Mam pewien pomysł, który być może powinien minister Rostowski
rozważyć. Dokładnie 601 lat i jeden dzień temu, król Władysław
Jagiełło udzielił pożyczki królowi węgierskiemu i niemieckiemu,
Zygmuntowi Luksemburczykowi, w kwocie 37 tys. kop groszy praskich, co
równało się 7,5 tony czystego srebra. Według dzisiejszych cen to
19 mln. zł, ale ponieważ pożyczka ta nigdy nie została zwrócona,
po doliczeni odsetek, przyjmijmy tylko lekko 7% rocznie i doliczaniu
ich do niespłaconego długu każdego roku, zadłużenie liczone do
dzisiejszego dnia wynosi, gubię się w tych rachunkach, ale jakieś
8,67769E+24 zł, czyli po ósemce są jeszcze 24 cyfry. To powinno
wystarczyć nawet ministrowi Rostowskiemu. Warto by się pokusić o
jej zwrot. Jedynym zadaniem ministra Rostowskiego będzie przepytania
ministra spraw zagranicznych pana Sikorskiego, do kogo o zwrot tych
pieniędzy należy się zwrócić, czyli jakie państwo jest
spadkobiercą Zygmunta Luksemburczyka, Niemcy, Węgry, a może też
Słowacja, bo w zastaw za tę pożyczkę Polska otrzymała Ziemię
Spiską, która obecnie należy do Słowacji. Była pod rządami
polskimi do 1769 roku, a potem Józef II Habsburg, cesarz i król
Węgier zajął ją przemocą. Ziemi Spiskiej nie zalecam odbierać,
ale dług zaciągnięty przez Zygmunta Luksemburczyka? Wtedy nie
trzeba byłoby męczyć Polaków, a sprawę długu publicznego
miałaby Polska załatwioną na wiele pokoleń. Może warto
spróbować?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz