Od wielu lat filmowe kanały telewizyjne nieustanie i wciąż od nowa
emitują tak zwane kultowe seriale PRL-u. W zasadzie nigdy, poza może
serialu o pancernych, który oglądałem w dzieciństwie, nie byłem
ich miłośnikiem. Nie wciągnęły mnie ani przygody kapitana
Klossa, ani porucznika Borewicza, ani inżyniera Karwowskiego. Nawet
wtedy, w latach siedemdziesiątych, wydawały mi się absurdalne i
nieprawdziwe, bo wpisywały się w klimat nieustannie uprawianej w TV
propagandy sukcesu. Jenak dopiero teraz, gdy zacząłem się im
przyglądać w innej rzeczywistości, zaskoczyło mnie, jak bardzo
nie tylko ich twórcy i aktorzy, ale i polskie społeczeństwo, bo
przecież zyskały sobie liczne grono miłośników, przesiąknięte
było ideami socjalizmu.
Prawdę jednak mówiąc, poza niechęcią, żywię też dla nich
pewien rodzaj podziwu, bo przyznać muszę, że propagandę sączyły
dyskretnie, bez nachalności i patosu, ale tym bardziej skutecznie.
Wsączały się w umysły widzów niczym apel do podświadomości,
każąc im wierzyć w swój przekaz. W dwóch słowach, propagandowy
majstersztyk.
Przykłady? Ot, choćby w pierwszym odcinku serialu „07 zgłoś
się” cała polska milicja skupia wysiłki na poszukiwaniu
człowieka, który sprowadza z zagranicy kremplinę i sprzedaje ją w
Polsce, dokonując w ten sposób strasznego przestępstwa. Według
dzisiejszych norm nazwalibyśmy go przedsiębiorcą ze zmysłem
inicjatywy, ale wówczas wszyscy akceptowali fakt, że kupić coś
taniej a sprzedać drożej, zaspokajając przy tym braki na rynku, to
godna potępienia spekulacja. Oczywiście, by podkreślić powagę
czynu, owa przestępcza szajka musiała mordować bez skrupułów, by
nikt nie miał wątpliwości, że taką działalność mogli
prowadzić tylko ludzie bezwzględni i wynaturzeni.
Zupełnie też nie przeszkadzało nikomu, że kapitan Hans Kloss
służył radzieckiemu wywiadowi, który wprowadził go w struktury
Abwehry. Potem, by nie drażnić widzów, nie pojawiał się już
więcej żaden z radzieckich mocodawców. Hans Kloss nigdy nie
wspominał o nich inaczej, niż „nasi”. Ale, by nie mylić jego
przełożonych z londyńskim Polskim Państwem Podziemnym, pojawiały
się od czasu do czasu odniesienia do „nich”, czyli Armii
Krajowej. Unikano też bezpośrednio aluzji do wrogiego rządu
londyńskiego. Ważne było, że dzielny agent radziecki by polskim
patriotą i potrafił w pole wyprowadzić każdego Niemca.
Genialnym z punktu widzenia propagandowego był też serial o załodze
czołgu. Podobnie jak wcześniejsze unikał odniesień do złego
kapitalizmu, koncentrując się na apologetyce polsko-radzieckiego
sojuszu. Przymanowski, autor książki i scenariusza, zakłamywał
rzeczywistość przez przemilczenia. W całym serialu nie ma ani
jednego bodaj słowa o istnieniu polskich formacji wojskowych
działających na Zachodzie, ani słowa o armii Andersa czy dywizji
generała Maczka. Raz jeden w filmie pojawia się w krótkim
epizodzie kilku żołnierzy walczących na zachodnim froncie, ale są
to Amerykanie. Najlepszym komentarzem do tego serialu było pytanie,
które zadała nam kiedyś jedenastoletnia córka naszych znajomych:
„Czy Polacy mieli w czasie drugiej wojny tylko jeden czołg?”.
Nie lepiej jest z niezwykle popularnym w latach siedemdziesiątych
serialem Gruzy i Toeplitza „Czterdziestolatek”. Widać, że
autorzy dali się, w czym nie byli wyjątkami, uwieść propagandzie
Edwarda Gierka. W pierwszym, skądinąd najlepszym moim zdaniem
odcinku, bohater wspomina o ideologicznych przełomach i udziale w
formacji „Służba Polsce”, sugerując, że prawdziwie dzielnym
inżynierem i budowniczym kraju mogła być osoba, która przeszła
przez jedynie słuszną szkołę, dzięki której akceptowała
socjalizm, choć, co też było zręcznym zabiegiem, nie akceptowała
jej bezkrytycznie i czasem, w rzeczach drobnych i w gruncie rzeczy
nieistotnych, potrafiła szukać własnych rozwiązań. Film pełny
jest „towarzyszy dyrektorów”, dzięki którym, przy udziale
inżyniera Karwowskiego, polska gospodarka odnosiła kolejne sukcesy,
takie jak wybudowanie dworca centralnego czy trasy łazienkowskiej.
Co więcej, partia musiała być wówczas łaskawa dla reformatorów
w drobnych sprawach i chętna, by przyjmować tzw. konstruktywną
krytykę.
Przykładów można przytaczać więcej, bo jest ich bez liku.
Zaskakuje fakt, jak wiele najbardziej poważanych autorytetów,
artystów i zwykłych Polaków dało się uwieść komunistycznej
ideologii i nie dostrzegało zupełnie absurdów tego, co tworzą, i
tego, co odtwarzają.
Nie osądzam ich, nie po to o tym piszę. Taka jest natura człowieka,
że czasem gubi zdrowy rozsądek w pragnieniu dostrzegania dobra w
innych. Komunistom udało się uwieść w ten sposób naprawdę
wielkich, byli wśród nich tacy giganci polskiej kultury jak Maria
Dąbrowska, Tadeusz Borowski, Julian Tuwim, Marek Hłasko, Wiesława
Szymborska, Andrzej Łapicki czy Tadeusz Konwicki, a oni nie
wyczerpują tej naprawdę długiej listy. Wielu z nich podziwiam, bo
udało im się przejrzeć i znaleźć właściwą drogę, a to, jak
sądzę, nie jest łatwe, gdy brakuje porównań.
Bogu dziękuję, że nie przechodzić musiałem tej drogi i mogę się
przyglądać temu z dystansu. Tylko dlaczego wciąż mi o tym
przypomina polska telewizja, jakbyśmy nie mieli innych, całkiem
niezłych filmów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz