Trudno uwierzyć, że minęło już dziesięć lat od śmierci
Papieża Polaka, choć nie przypuszczałem, że świat tak szybko o
nim zacznie zapominać. Ze zdumieniem słuchałem wypowiedzi bodaj
francuskiej szesnastolatki zatrzymanej na placu Świętego Piotra
przez reportera, która na pytanie, czy wie, kim był Jan Paweł II,
odpowiedziała, że nie. Ale to zdumienie było tylko chwilowe, bo
natychmiast przyszła refleksja, skąd ma wiedzieć? Dla niej
papieżem jest Franciszek, może jeszcze pamięta Benedykta XVI. W
jej oczach, to Franciszek zmienia Kościół. Miała to szczęście,
że urodziła się już w czasach, gdy świat nie był podzielony
żelazną kurtyną. Powinna się modlić, by tak pozostało i
najwyżej nieco uzupełnić swoją wiedzę z historii, czego jej
życzę.
Dla nas, jednak, dla pokoleń których młodość upłynęła w
czasach sowieckiego komunizmu i które nie mogły pamiętać wolnej
Polski, Jan Paweł II był postacią wyjątkową i niezapomnianą.
Świat, a Polska i inne kraje tzw. demokracji ludowej szczególnie
wiele mają mu do zawdzięczenia. Był pierwszym z wielkich
przywódców mocarstw (bo papież jest przywódcą i politykiem w
równym stopniu, co biskupem Rzymu), które dzięki swojej
bezkompromisowej postawie wynikającej z wiary w głoszone ideały,
doprowadziły do upadku komunizmu i sprowadziły wolność do Europy
Wschodniej. Świat miał wtedy wyjątkowe szczęście, tak wielkich
postaci współdziałających ze sobą z jednym zamysłem i jednym
celu, nieczęsto historia miał okazję oglądać. W 1978 roku
pontyfikat rozpoczął Jan Paweł II, kilka miesięcy później, w
roku 1979, na czele rządu Wielkiej Brytanii stanęła Margaret
Thatcher, w 1980 roku wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych
wygrał Ronald Reagan, a w 1982 urząd kanclerza Niemiec objął
Helmut Kohl. Dla tej czwórki słowo wolność nie było jedynie
terminem ze słownika, ale prawdziwą ideą, ideą o którą trzeba
walczyć i realizować nie tylko u siebie, ale i wspierać dążenie
do niej innych zniewolonych narodów.
W październiku 1978 roku, gdy zdumiony świat obiegła wieść o
wyborze Polaka na papieża, nie śniła mi się jeszcze wolność
Polski i upadek muru dzielącego Zachód od Wschodu. Nikomu się nie
śniła. Miałem wtedy nieco ponad osiemnaście lat i innego świata
niż siermiężna, szara i zniewolona Polska, nie znałem. A jednak
do dziś pamiętam, że poza poczuciem dumy z faktu, że to Polak po
kilkusetletniej dominacji Włochów zasiadł na Piotrowym tronie,
czułem wielką satysfakcję na myśl, jak bardzo musi to drażnić
Sowietów i służalczy polski aparat partyjny. To było, jak
późniejszy osławiony gest Kozakiewicza – niby tylko gest, ale
jaki wymowny!
A potem nadszedł czerwiec 1979 roku i pierwsza pielgrzymka papieża
Polaka do ojczyzny. Miałem początkowo wątpliwości, czy papież
powinien w ogóle przyjeżdżać do kraju rządzonego przez
komunistów, bo odbierałem to jako legitymizację władzy. Z tego
powodu nie zasiadłem przy telewizorze, gdy rozpoczęła się
transmisja mszy z placu Zwycięstwa, gdzieś poszedłem, choć już
nie pamiętam gdzie i po co. Po południu, gdy w Warszawie papież
przemawiał do ogromnego tłumu wiernych, wracałem do domu na
gdańskiej Żabiance. Było upalnie, więc w mieszkaniach
wielkopłytowego budownictwa okna było pootwierane. Ze wszystkich
stron, dosłownie ze wszystkich, niósł się donośny głos
papieskiej homilii. Bylem sam na dworze, takie przynajmniej miałem
wrażenie, jakby wszyscy poza mną siedzieli przed telewizorami. Głos
dobiegający z setek okien był wyraźny. Chcąc nie chcąc, zacząłem
słuchać. Papież mówił o Grobie Nieznanego Żołnierza i
Polakach, którzy spoczywają na polach walki w najróżniejszych
miejscach świata. Stanąłem, by nie uronić żadnego ze słów. „To
wszystko: dzieje Ojczyzny, tworzone przez każdego jej syna i każdą
córkę od tysiąca lat – i w tym pokoleniu, i w przyszłych –
choćby to był człowiek bezimienny i nieznany, tak jak ten
żołnierz, przy którego grobie stoimy... To wszystko: i dzieje
ludów, które żyły wraz z nami i wśród nas, jak choćby ci,
których setki tysięcy zginęły w murach warszawskiego getta”. To
były poruszające słowa, znalazłem je po latach, bo wtedy nie
mogłem ich zapamiętać. Pamiętam tylko, że po plecach, pomimo
upału, przebiegać mi zaczęły ciarki. Ale to, co usłyszałem
chwilę później, zapadło mi w pamięć na zawsze. Dziś znają te
słowa wszyscy, przywoływane są nieustannie: „Wołam, ja, syn
polskiej ziemi, a zarazem ja, Jan Paweł II, papież. Wołam z całej
głębi tego Tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta Zesłania,
wołam wraz z wami wszystkimi: Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi
Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”.
To nie były słowa tylko i wyłącznie religijnego przywódcy, to
były słowa wytrawnego polityka, który wykorzystał sytuację, by
powiedzieć zmęczonym i zniechęconym rodakom: Nie poddawajcie się,
zawsze jest nadzieja i ja tę nadzieję przynoszę. Bądźcie wolni,
nawet wtedy, gdy jesteście zniewoleni. Zachowajcie wiarę, bo
wszystko jest możliwe!
Nie byłem wówczas człowiekiem wierzącym, raczej agnostykiem. Ale
te słowa odebrałem osobiście i myślę, że nie tylko ja. Ktoś
wielki, szanowany przez wszystkich, mówił o odnowie „tej ziemi”,
Polski.
Rok później, właśnie w czerwcu, Polska, wolna Polska, zaczęła
się budzić. Byliśmy z kolegami z roku na obozie OHP (Ochotnicze
Hufce Pracy) w NRD, gdy zaczęły do nas napływać informacje, że w
Polsce coś się dzieje, że są protesty i strajki. Gdy wróciłem,
wybuchł Sierpień '80 i wszystko zaczęło się zmieniać. Nikt, kto
nie był przynajmniej raz pod bramą stoczni nr 2 w Gdańsku w tamtym
momencie, nie zrozumie, co to była za atmosfera! Wszyscy byli
świadomi, że może nastąpić powtórka grudnia roku 1970, ale za
kilka chwil pobytu pod stocznią im. Lenina, byli gotowi zaryzykować
życie i zdrowie.
Zwycięstwo strajków w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu zmieniło
Polskę. U władzy była nadal komuna, ale na przekór niej,
staraliśmy się żyć tak, jakby był to normalny, wolny kraj. To
prawda, nie było tak pięknie, jakbyśmy chcieli, zamykano i
szykanowano działalność członków „Solidarności”, ale tamte
miesiące pomimo wszystko były jak powiew zapomnianej od dawna
wolności. Dla mnie to był cudowny czas, mówiłem to co chciałem,
próbowałem coś zmieniać na uczelni, a nawet nawracałem jakąś
grupę enerdowców, którzy przyjechali na praktykę do Gdańska.
Było pięknie. Ale okazało się, że nie trwało to długo.
W nocy 13 grudnia 1981 roku rozszalały się demony nienawiści.
Bito, zamykano i wyrzucano z pracy wszystkich, którzy próbowali
zmienić ten kraj. Nie chcieliśmy się poddać, gotowi byliśmy
drogo sprzedać skórę. Ale byliśmy sami, odcięci od świata,
telefony milczały, zamknięto uczelnie i szkoły, odgórnie
rozwiązano wszystkie niemal stowarzyszenia, za każdą niezależną
działalność groziły kary więzienia, a nawet kara śmierci. I
wtedy właśnie przekonaliśmy się, że nie zapomniał o nas, o
Polsce i Polakach, nikt ze wypomnianych przywódców. W wszystkich
oknach na całym świecie, w Watykanie i Białym Domu, zapłonęły
symboliczne świece oznaczające pamięć o Polakach. A potem, oprócz
pamięci, z Zachodu nadchodzić zaczęło wsparcie.
Dziś w sytuacji Polski z tamtych czasów jest Ukraina, ale niestety
nie ma tyle szczęścia do międzynarodowej koniunktury politycznej,
do postaci formatu tych, które decydowały o polityce Zachodu w
latach osiemdziesiątych. Nie ma tym samym Zachodu, który chce
bronić wolności i zwalczać zło, jest tylko Zachód, który chce
mieć tani gaz, ropę i kontrakty. Niestety, w sukurs idą takiemu
egoizmowi nawet niektórzy przywódcy dawnych krajów obozu
sowieckiego, jak choćby Viktor Orban, który jest jednym z
największych moich rozczarowań.
Świat jest bez wątpienia znacznie lepszy, niż ten w którym
przyszło mi dorastać, ale społeczeństwa Europy Zachodniej i
Środkowej, a w zasadzie cały wolny świat, musi sobie uświadomić,
że nie zawsze tak musi być, że wolności trzeba bronić, a nie
tylko rozkoszować się osiągniętym dobrobytem. U wrót Europy
znowu czają się barbarzyńcy. Nieważne, czy stają one pod
sztandarami dwugłowego orła, czy półksiężyca. Jeśli Europa i
Ameryka nie będą zdecydowane i konsekwentne, krok po kroku odbierać
będą kolejne zdobycze zachodniej cywilizacji. Panowie politycy,
czas się obudzić, Hannibal ante portas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz