Polacy kochają Amerykę miłością trwałą, chociaż bywało, że
nieodwzajemnianą. Donald Trump to zrozumiał i wykorzystał, w dobrym tego słowa
zaznaczeniu. Polska i Polacy poczuli się wreszcie docenieni przez największe
światowe mocarstwo. Od dwudziestu niemal lat Polska i Polacy byli albo
besztani, albo pouczani przez zachodnioeuropejskich przywódców. Jacques Chirac
w 2003 roku wsparcie rządu polskiego dla wojny w Iraku skomentował słowami:
„Stracili dobrą okazję do milczenia”, szantażując go akcesją do Unii Europejskiej.
Zarzucał jednocześnie ówczesnym kandydatom do Unii infantylizm i lekkomyślność,
a miał na myśli Polskę Czechy i Węgry. Już po przystąpienie strofowała i
pouczała Polaków cała plejada europejskich przywódców, w tym Gerhard
Schröder, Frans Timmermans, Martin Schultz i Angela Merkel. Pomimo iż
polska gospodarka poradziła sobie całkiem dobrze z kryzysem zapoczątkowanym w
2008 roku, nadal traktowana była nie jak pełnoprawny członek UE, lecz jak
petent i ubogi krewny otrzymujący pokaźny zasiłek, co niewątpliwie było prawdą,
ale wypominanie tego nie jest dla otrzymującego pomoc rzeczą przyjemną, a dla
udzielającej go chlubną. Tym bardziej, że Polska udowodniła i udowadnia, że
mimo drobnych potknięć, znacznie lepiej potrafi wykorzystywać europejskie pieniądze
niż wielu starszych członków Unii, z Grecją i Cyprem na czele.
W
dziejach najnowszych Polska nie miała dobrych doświadczeń z
zachodnioeuropejskimi sojusznikami, którzy poza werbalnym wsparciem,
frymarczyli nią na lewo i prawo. Pozostawili Polskę samą wobec najazdu Niemiec
i sowieckiej Rosji, porzucili, gdy po upadku III Rzeszy trafiła po raz kolejny
pod but Moskwy, jeszcze bezwzględniejszej niż podczas zaborów, bo
komunistycznej. Polsce, najwierniejszemu sojusznikowi wolnego świata, Polsce,
której żołnierze walczyli na wszystkich frontach II wojny światowej Europy i
Afryki, odmówiono cynicznie udziału w paradzie zwycięstwa, choć oddziały jej
armii: dywizjonów lotniczych w Anglii, Brygady Strzelców Karpackich, armii
Andersa, dywizji Maczka, brygady Sosabowskiego
i Armii Krajowej poświęcały swoich żołnierzy wszędzie, gdzie tylko przyszło im
walczyć.
Nie
miały też najlepszych doświadczeń z amerykańskimi prezydentami od Franklina
Delano Roosevelta poczynając. Wszyscy, aż do chwili objęcia władzy przez Ronalda
Reagana, uznawali Polskę i pozostałe kraje Europy Wschodniej za konieczną
ofiarę, zapewniającą spokój i dobrobyt Zachodowi.
To
prawda, Polacy potrafią być niesubordynowani, ale jak żaden naród na świecie,
gotowi są ponosić ofiary w imię wolności i wierności sojusznikom. Nikt z
dawnych sojuszników o tym nie pamiętał, nie chciał pamiętać. Niemcy i Rosja
stały się ważniejsze dla handlu, przemysłu i dobrobytu. A Polacy pozostali
wierni swej miłości, wierząc, że zostanie doceniona, że ktoś dostrzeże i ogłosi
światu ich zasługi.
I
doczekali się takiego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który po objęciu władzy najpierw
przyjechał do nich, nie do kogokolwiek innego w Europie; który do nich przysłał
swoje wojska, który światu przypomniał, jak wiele dla wolności Polacy uczynili.
Prezydenta, którego opluwała cała lewica świata, jak niegdyś Ronalda Reagana; prezydenta,
który ponownie uświadomił światu, że choćby cała Unia Europejska napinała się do
granic możliwości, prężyła muskuły i wydawała najwznioślejsze oświadczenia,
nadal niewiele znaczy bez Stanów Zjednoczonych Ameryki. Siła Europy, wolnej i
zasobnej Europy, związana jest nierozerwalnie ze Stanami Zjednoczonymi.
Nie
lubię ogólnej euforii, nie podoba mi się ukazywanie wizyty w Polsce Donalda
Trumpa, jako sukcesu tylko i wyłącznie polityki PiS, ale.. w gruncie rzeczy,
taka jest prawda. Można sobie prywatnie pozałatwiać dobre posady i dobre
pieniądze w Unii Europejskiej, ale wolna zachodnia Europa nie przetrwałaby bez
wsparcia Ameryki, bo to jej armia walczyła w Europie w podczas pierwszej i
drugiej wojny, jej budżet podniósł ją ze zgliszcz, choć o planie Marshalla już
niewiele osób pamięta. I nie inaczej będzie przez następnych kilkadziesiąt lat.
Może się ktoś zżymać, ale o tym, czy wolny świat i jego idee przetrwają,
jeszcze długo decydować będą wybory w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
A
Donald Trup całemu światu oznajmił coś, co można zamknąć w jednym zdaniu: „Stany
Zjednoczone doceniają Polskę i będą jej wierne, póki ja jestem prezydentem”. Na
razie to wprawdzie tylko słowa, ale słowa, które mają na tyle dużą wagę, że
dostrzeżone zostały na całym świecie i powszechnie były komentowane.
Tyle z Polski, smutniejsze komentarze z Hamburga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz