W tym roku 13 grudnia wypadł w niedzielę, tak jak w dniu ogłoszenia
stanu wojennego w 1981. Gdy gorączkowo wynosiliśmy z uczelni
maszyny i narzędzia drukarskie, papier i farbę, by je ukryć przed
funkcjonariuszami SB i milicji, rozpoczynaliśmy daleką podróż w
nieznane. Robiliśmy to wierząc może nie tyle na zwycięstwo, co na
jakiś consensus z władzą, która uzna, że lepiej dać jakiś
margines swobody narodowi spragnionemu wolności po sierpowych
zwycięskich strajkach z 1980 roku. Ku naszemu zaskoczeniu osiem lat
później drzwi do wolności otworzyły się na całą szerokość.
Te miesiące z przełomu lat 1989 – 1991 należały do
najpiękniejszych, jakie przeżyłem. Wszyscy Polacy czuli, że stało
się coś niewyobrażalnie dobrego. Wreszcie mogłem mogłem pisać w
legalnej prasie i czytać legalnie wydane książki. Wielu z moich
kolegów odnalazło się w polityce, gdzie mnie nigdy nie ciągnęło,
ale przyglądałem się im z nadzieją i podziwem, że zmieniają
kraj na lepsze.
A Polska była w stanie naprawdę opłakanym po kilkudziesięciu
latach socjalizmu. Sklepowe półki świeciły pustakami, a pieniądz
traciła na wartości w tempie zastraszającym (w 1990 roku inflacja
wyniosła niemal 600%!). Nie mieliśmy nic poza gorącą wiarą w
lepsze jutro i dla tej wszyscy Polacy gotowi byli na ogromne
wyrzeczenia.
Po ćwierćwieczu od tamtych wydarzeń z dumą patrzę na wolną i
otwartą na świat Polskę, o której kiedyś mogliśmy tylko marzyć
w niekończących się kolejkach po nieco wędliny na święta czy
paszport na Zachód. Rozświetlone kolorowymi reklamami ulice pełne
zachodnich samochodów, dostatek wszelakich towarów na półkach,
stabilne a nawet ostatnio spadające ceny i, choć to najtrudniej nam
dostrzec, znaczna poprawa jakości życia większości rodzin – to
zewnętrzne oznaki zmian mających miejsce przez ostaniach 25 lat.
Tak, są jeszcze ludzie, o których należy się zatroszczyć,
problemy, które należy rozwiązać i sprawy którymi należy się
zająć. Ale bilans jest zdecydowanie dodatni. Jeśli ktoś twierdzi
inaczej, zwyczajnie mija się z prawdą, albo świadomie wykazując
złą wolę, albo ulegając takiej niszczącej propagandzie.
Nie zawsze zgadzałem się ze sprawującymi władzę (powiedziałbym
nawet, że często), ale szanowałem (choć nie jest moją faworytką)
demokrację, wszak naród zdecydował. Ale nigdy jeszcze w III
Rzeczpospolitej przejmujący władzę nie czynili takiego moralnego
spustoszenia, nie niszczyli z taką złością tego, co zostało
stworzone przez lata ciężkiej pracy. Należy poprawiać i zmieniać
to, co nie jest doskonałe (a często nie jest), ale nawet wyborcze
zwycięstwo nie upoważnia do dewastowania dotychczasowych osiągnięć
i budowania na tym własnego pałacu władzy. Porządek konstytucyjny
i system prawny zmienia się z namysłem, drogą utartych reform, a
nie drogą populistycznych haseł i parlamentarnych nocnych obrad.
Ewolucja, nie rewolucja – to właściwa droga ku lepszemu.
Jestem ekonomistą, na co dzień zajmuję się finansami
przedsiębiorstw (nie w wielkich korporacjach, które też znalazły
się ostatnio na cenzurowanym, choć największe w Polsce korporacje
należą do skarbu państwa) i z przerażeniem patrzę na perspektywę
rujnowania gospodarki i budżetu, jaki nam serwuje nowy rząd i nowa
parlamentarna większość. Nie byłem zachwycony skokiem na
pieniądze funduszy emerytalnych (więc i moje, dopóki nie
zaprzeczył temu Trybunał Konstytucyjny), ale jeśli już tak się
stało i poprawiono dzięki temu stan finansów państwa, nie
niszczmy go ponownie – nie ma już skąd wziąć pieniędzy, a
opodatkowanie instytucji finansowych czy sklepów odczujemy w domowym
budżecie. Resztą skutek i tak będzie znacznie mniejszy, niż
rządzący się spodziewają.
O wolność się nie obawiam, nie traktuję poważnie straszenia
bojówkami Mariusza Kamińskiego czy obozami dla nieposłusznych
Antoniego Macierewicza. Tego już nikt w tym kraju nie uczyni.
Obawiam się jednak dewastacji polskiego systemu prawnego i
ekonomicznego, który niełatwo będzie naprawić, boję się powrotu
do centralnego sterowania gospodarką, co z reguły prowadzi do
gospodarczej zapaści albo przynajmniej opóźnienia w rozwoju, boję
się, że powyborcze zagarnianie łupów (wygranemu wszystko wolno)
stanie się normą, boję się, że korzystając ze sprzyjającej
koniunktury społecznych protestów przeciw PiS, przygotują sobie
drogę do władzy partie, które chciałby zafundować nam socjalizm
w wenezuelskim stylu Chaveza. Boję się, że podział na tych za i
tych przeciw pozostawi w narodzie na wiele lat róznice trudne do
przezwyciężenia . Boję się złych politycznych obyczajów.
Czy to jest naprawdę ten sam kraj i ci sami ludzie, którzy przed
laty przekazywali sobie z poświęceniem drukowane nielegalnie
ulotki? Którzy użyczali swoich domów na podziemne drukarnie
ryzykując osobistą wolnością i konfiskatą majątku? Którzy
ukrywali działaczy podziemia pomimo niewygód i ryzyka? Którzy
gotowi byli nieść pomoc i dokonywać wyrzeczeń w imię wolności i
lepszego jutra? To jakiś koszmar! Co gorsza wygląda na to, że na
przebudzenie z niego trzeba będzie długo czekać. Obawiam się, że
to może się ludziom spodobać – zwolennicy jednej i drugiej
strony sceny politycznej podczas ulicznych demonstracji obrzucali się
pełnymi nienawiści słowami i wyglądało na to, że nie
dostrzegają w tym niczego niewłaściwego.
Nie mam ochoty więcej o tym pisać, jest wiele ciekawszych tematów.
Najlepszą metodą na powrót do normalności jest robienie tego, co
się potrafi najlepiej. Nie lubię rozkrzyczanych wieców i
manifestacji, nie czuję się dobrze w tłumie. Wolę sam i po
swojemu. Zawsze byłem w mniejszości i tak już chyba pozstanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz