sobota, 19 grudnia 2015

Senny koszmar

 W tym roku 13 grudnia wypadł w niedzielę, tak jak w dniu ogłoszenia stanu wojennego w 1981. Gdy gorączkowo wynosiliśmy z uczelni maszyny i narzędzia drukarskie, papier i farbę, by je ukryć przed funkcjonariuszami SB i milicji, rozpoczynaliśmy daleką podróż w nieznane. Robiliśmy to wierząc może nie tyle na zwycięstwo, co na jakiś consensus z władzą, która uzna, że lepiej dać jakiś margines swobody narodowi spragnionemu wolności po sierpowych zwycięskich strajkach z 1980 roku. Ku naszemu zaskoczeniu osiem lat później drzwi do wolności otworzyły się na całą szerokość. Te miesiące z przełomu lat 1989 – 1991 należały do najpiękniejszych, jakie przeżyłem. Wszyscy Polacy czuli, że stało się coś niewyobrażalnie dobrego. Wreszcie mogłem mogłem pisać w legalnej prasie i czytać legalnie wydane książki. Wielu z moich kolegów odnalazło się w polityce, gdzie mnie nigdy nie ciągnęło, ale przyglądałem się im z nadzieją i podziwem, że zmieniają kraj na lepsze.
A Polska była w stanie naprawdę opłakanym po kilkudziesięciu latach socjalizmu. Sklepowe półki świeciły pustakami, a pieniądz traciła na wartości w tempie zastraszającym (w 1990 roku inflacja wyniosła niemal 600%!). Nie mieliśmy nic poza gorącą wiarą w lepsze jutro i dla tej wszyscy Polacy gotowi byli na ogromne wyrzeczenia.
Po ćwierćwieczu od tamtych wydarzeń z dumą patrzę na wolną i otwartą na świat Polskę, o której kiedyś mogliśmy tylko marzyć w niekończących się kolejkach po nieco wędliny na święta czy paszport na Zachód. Rozświetlone kolorowymi reklamami ulice pełne zachodnich samochodów, dostatek wszelakich towarów na półkach, stabilne a nawet ostatnio spadające ceny i, choć to najtrudniej nam dostrzec, znaczna poprawa jakości życia większości rodzin – to zewnętrzne oznaki zmian mających miejsce przez ostaniach 25 lat. Tak, są jeszcze ludzie, o których należy się zatroszczyć, problemy, które należy rozwiązać i sprawy którymi należy się zająć. Ale bilans jest zdecydowanie dodatni. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, zwyczajnie mija się z prawdą, albo świadomie wykazując złą wolę, albo ulegając takiej niszczącej propagandzie.
Nie zawsze zgadzałem się ze sprawującymi władzę (powiedziałbym nawet, że często), ale szanowałem (choć nie jest moją faworytką) demokrację, wszak naród zdecydował. Ale nigdy jeszcze w III Rzeczpospolitej przejmujący władzę nie czynili takiego moralnego spustoszenia, nie niszczyli z taką złością tego, co zostało stworzone przez lata ciężkiej pracy. Należy poprawiać i zmieniać to, co nie jest doskonałe (a często nie jest), ale nawet wyborcze zwycięstwo nie upoważnia do dewastowania dotychczasowych osiągnięć i budowania na tym własnego pałacu władzy. Porządek konstytucyjny i system prawny zmienia się z namysłem, drogą utartych reform, a nie drogą populistycznych haseł i parlamentarnych nocnych obrad. Ewolucja, nie rewolucja – to właściwa droga ku lepszemu.
Jestem ekonomistą, na co dzień zajmuję się finansami przedsiębiorstw (nie w wielkich korporacjach, które też znalazły się ostatnio na cenzurowanym, choć największe w Polsce korporacje należą do skarbu państwa) i z przerażeniem patrzę na perspektywę rujnowania gospodarki i budżetu, jaki nam serwuje nowy rząd i nowa parlamentarna większość. Nie byłem zachwycony skokiem na pieniądze funduszy emerytalnych (więc i moje, dopóki nie zaprzeczył temu Trybunał Konstytucyjny), ale jeśli już tak się stało i poprawiono dzięki temu stan finansów państwa, nie niszczmy go ponownie – nie ma już skąd wziąć pieniędzy, a opodatkowanie instytucji finansowych czy sklepów odczujemy w domowym budżecie. Resztą skutek i tak będzie znacznie mniejszy, niż rządzący się spodziewają.
O wolność się nie obawiam, nie traktuję poważnie straszenia bojówkami Mariusza Kamińskiego czy obozami dla nieposłusznych Antoniego Macierewicza. Tego już nikt w tym kraju nie uczyni. Obawiam się jednak dewastacji polskiego systemu prawnego i ekonomicznego, który niełatwo będzie naprawić, boję się powrotu do centralnego sterowania gospodarką, co z reguły prowadzi do gospodarczej zapaści albo przynajmniej opóźnienia w rozwoju, boję się, że powyborcze zagarnianie łupów (wygranemu wszystko wolno) stanie się normą, boję się, że korzystając ze sprzyjającej koniunktury społecznych protestów przeciw PiS, przygotują sobie drogę do władzy partie, które chciałby zafundować nam socjalizm w wenezuelskim stylu Chaveza. Boję się, że podział na tych za i tych przeciw pozostawi w narodzie na wiele lat róznice trudne do przezwyciężenia . Boję się złych politycznych obyczajów.
Czy to jest naprawdę ten sam kraj i ci sami ludzie, którzy przed laty przekazywali sobie z poświęceniem drukowane nielegalnie ulotki? Którzy użyczali swoich domów na podziemne drukarnie ryzykując osobistą wolnością i konfiskatą majątku? Którzy ukrywali działaczy podziemia pomimo niewygód i ryzyka? Którzy gotowi byli nieść pomoc i dokonywać wyrzeczeń w imię wolności i lepszego jutra? To jakiś koszmar! Co gorsza wygląda na to, że na przebudzenie z niego trzeba będzie długo czekać. Obawiam się, że to może się ludziom spodobać – zwolennicy jednej i drugiej strony sceny politycznej podczas ulicznych demonstracji obrzucali się pełnymi nienawiści słowami i wyglądało na to, że nie dostrzegają w tym niczego niewłaściwego.

Nie mam ochoty więcej o tym pisać, jest wiele ciekawszych tematów. Najlepszą metodą na powrót do normalności jest robienie tego, co się potrafi najlepiej. Nie lubię rozkrzyczanych wieców i manifestacji, nie czuję się dobrze w tłumie. Wolę sam i po swojemu. Zawsze byłem w mniejszości i tak już chyba pozstanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz