poniedziałek, 24 października 2016

Wędrówka wśród cieni

Wędrówka wśród cieni,
Józef Tarnowski oraz Raymond Raszkowski-Ross,
Wyd. Bernardinum, 2013
Józef Tarnowski urodził się w 1922 roku w Maniewiczach, jak sam napisał, na pograniczu Kresów i Wołynia. Tam spędził pierwsze lata życia, a potem, po przeprowadzce rodziców, sielankową młodość na Wołyniu, w Kowlu i w Łucku., Ten czas szczęśliwego życia, jak dla zdecydowanej większości polskich mieszkańców dawnych Kresów, zakończył się wraz z wkroczeniem na te tereny Armii Czerwonej we wrześniu 1939 roku. Zaraz potem Józef Tarnowski związał się z miejscowym ruchem oporu, który potem sformował się w Armię Krajową wraz z innymi organizacjami niepodległościowego podziemia, ale nie to stało się powodem dalszych jego nieszczęść. Paradoksalnie, powodem tego było wydarzenie zupełnie, zdawałoby się, nieistotne, a jednak wszystko potem następować zaczęło według przerażającego i powtarzalnego dla sowieckiej okupacji schematu. W jego przypadku powodem aresztowania było „zbezczeszczenia” plakatu Józefa Stalina, na którym nieopatrznie usiadł podczas długiego wiecu,  potem więzienie, tortury, proces i wyrok – dziesięć lat Gułagu.
Pisanie o książkach, które nie zainteresują szerszego grona odbiorców jest zajęciem tyleż interesującym, co i wydawałoby się zbędnym, bo i tak niewiele to zmieni. Ale zdążyłem przyzwyczaić się już do tego, że czytam często to, co nie jest popularne i oglądam filmy, które nie bywają wpisane na listy kinowych przebojów, dlaczego nie mam więc o tym pisać? Zwłaszcza że zasługują na kilka słów komentarza? Może właśnie to skłoni kogoś do poświęcenia im kilku chwil uwagi, bo na to zasługują i ze względu na treść, i ze względu na pamięć o osobach, które były ich twórcami. Do takich książek należy „Wędrówka wśród cieni” Józefa Tarnowskiego, czy też raczej już Joe Tarnowskiego, bo większość swego życia, jak znaczna cześć jego pokolenia, spędził na emigracji. Jeden z takich jak on tułaczy napisał we własnych wspomnieniach, że „historia ludzkości składa się z milionów historii prywatnych”. I książka Joe Tarnowskiego to właśnie jedna z takich historii prywatnych mocno powiązanych z historią Polski, która szczęśliwie została utrwalona; szczęśliwie, bo większość z nich została zapomniana.
Siedemnastoletni podówczas Józek, po wielu miesiącach okrutnego śledztwa, swą swoją pełną grozy podróż na Workutę rozpoczął w 1941 roku, w warunkach, których nie sposób opisać. Bydlęce wagony posiadały „dwoje drzwi, dwa rzędy prycz przymocowanych do ścian, piec na środku i wiaderko na ekskrementy […]. Drzwi były oczywiście zawsze zamknięte. […] W nocy leżeliśmy na pryczach ściśnięci tak bardzo, że jeśli ktoś chciał się odwrócić, to samo musiała zrobić cała reszta. […] Smród był niewiarygodny”. Podróż trwała miesiąc, temperatury sięgały pięćdziesięciu stopni poniżej zera, każdego niemal dnia ktoś w wagonie umierał.
„Po etapie podróży do Moskwy, przerywanym więziennymi postojami, droga na północ wydawała się nie mieć końca. […] Drzwi otwierano tylko podczas porannego opróżniania kubła i wieczornego rozdzielania chleba i wody. […] Zawsze w oddali widoczne były obozy, coraz więcej ogromnych łagrów. Nigdy miasta. Nigdy wsie. Wyłącznie obozy. Dopiero wtedy zaczął do nas docierać ogrom tej bestii. W  łagrach były miliony ludzi!”.
Obrazy życia w łagrze nie odbiegają od tych, jakie opisały tysiące ich więźniów, te najbardziej przejmujące znaleźć można w opowiadaniach Warłama Szałamowa i książkach Aleksandra Sołżenicyna. Tam nieważna była narodowość, wszyscy cierpieli tak samo, oddaleni od domu i przekonani o nieuchronności śmierci, a mimo to kurczowo trzymali się życia. Tam, gdy umierała nadzieja, umierał człowiek. I tę, z pozoru płonną nadzieją, żywi się każdy, kto czuje się niesprawiedliwie skrzywdzony. Nie inaczej było z Józefem Tarnowskim. Nie pokonały go ani mordercza praca, ani głód, ani mrozy.
I nagle zdarzył się cud – na mocy umowy między rządami Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii a Sowietami, a tym samym uznawanego przez Aliantów Rządu Polskiego na emigracji, zaczęto z przebywających w Gułagach Polaków tworzyć polską armię. Józef Tarnowski, po kolejnej pełnej przygód podróży przez Kazachstan i Uzbekistan trafił do formowanej przez gen. Andersa armii, a potem wraz z nią do Persji (dzisiaj Iranu). Wreszcie, po ukończeniu oficerskiego kursu, zgłosił się do brygady spadochronowej i po podróży statkiem dookoła świata wylądował w Szkocji, gdzie po przejściu intensywnego kursu, został spadochroniarzem Pierwszej Brygady Spadochronowej dowodzonej przez gen. Sosabowskiego. Zrzucony w Holandii w ramach tragicznej w skutkach operacji Market Garden (rozsławionej przez film „O jeden most za daleko” w reż. Richarda Attenborough), brał udział w bitwie pod Arnhem, gdzie był świadkiem śmierci kolejnych przyjaciół.
Po zakończeniu działań wojennych pozostał w Szkocji, bo Polski nie uważał za niepodległą. Tam poznał swoją żonę, tam ukończył studia, tam rozpoczął pracę w spółkach związanych z telekomunikacją. Do swojego gniazda, teraz leżącego na Ukrainie, nie wrócił nigdy, nie widział już w nim nic, co przypominałoby jego młodość. Ale dwukrotnie odwiedził Polskę, rodziców przesiedlonych na tzw. Ziemie Odzyskane, ze smutkiem konstatując, że jest śledzony i traktowany jak wróg, co utwierdziło go we wcześniejszym przekonaniu, że to nie była jego ojczyzna.
Ale gdy tylko Polska wybiła się na niepodległość, nie mogło w niej zabraknąć Joe Tarnowskiego, który pospieszył wspierać transformację dzieląc się swym bogatym doświadczeniem menedżerskim i zawodowym. Szybko zorientował się, że mentalności pokolenia kierowników z czasów komunizmu, nie uda się już zmienić, skoncentrował więc swoje wysiłki na szkoleniu młodszych kadr, ówczesnych (w latach dziewięćdziesiątych) trzydziesto- i dwudziestolatków. Poznał osobistości nowej klasy politycznej w tym prezydenta L. Wałęsę), nawiązał przyjaźnie (dzięki jednej z nich ukazały się po polsku jego wspomnienia), na nowo, z radością, odkrywał Polskę, po której przed wojną nie miał okazji podróżować.
Ostatnich dwadzieścia lat życia upłynęło mu na organizowaniu wsparcia i przekazywaniu doświadczeń młodemu pokoleniu rodaków. I, wierzę w to mocno, z poczuciem dobrze spełnionego wobec ojczyzny obowiązku, dołączył do swych towarzyszy żołnierzy i zesłańców,
Jednak, by nie kończyć w tak szablonowy sposób tej refleksji, dodam, że te wspomnienia nie zamykają się w martyrologiczno-patriotycznym opisie własnych dziejów i historii Polski. Dla mnie osobiście bardzo cenne były wplecione w narrację spostrzeżenia i wynikające z nich wnioski, zazwyczaj zaskakujące dla nas, Polaków, którzy tutaj spędzili swoje  lata komunizmu. Inaczej postrzegał nie tylko Polskę, lecz także mające po wojnie wydarzenia na Zachodzie, inaczej oceniał jej polityków. Ale potrafił też wyciągać zaskakujące wnioski z historii wcześniejszej, przedwojennej, odbiegające od ogólnie przyjętych w podręcznikach.

Książka trafiła do bibliotek w Polsce i na Zachodzie, mam nadzieję, że od czasu do czasu, jakiś miłośnik przeszłości, odnajdzie ją i po nią sięgnie nie tylko po to, by obejrzeć okładkę. Bo warto wyłuskiwać takie prywatne historie po to, by lepiej zrozumieć dzieje jako całość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz