sobota, 28 stycznia 2017

Krótki powrót na Archipelag

Czasami lubię sprawdzać, czy młodzieńcze fascynacje nadal bywają interesujące, a idealną okazją do takich literackich testów okazała się twórczość Ursuli Le Guin, dziś już osiemdziesięcioośmioletniej amerykańskiej pisarki. Wiele lat zajęło mi przeczytanie całego cyklu jej opowieści o Ziemiomorzu, ale i autorka nie spieszyła się z pisaniem (pierwsza powieść ukazała się w 1968 roku, ostatnia w 2001). Do niedawna przekonany byłem nawet, a nie należę jak sądzę do wyjątków, że ten cykl stanowi trylogię zakończoną w 1972 roku.
Wydawnictwo Literackie, 1983
Pierwszą jej część, wydaną w Polsce przez Wydawnictwo Literackie a zatytułowaną „Czarnoksiężnik z Archipelagu” poznałem bodaj w 1984 roku i od razu uwiodła mnie swoją poetyką. W tamtych latach dopiero kształtować się zaczęła wśród czytelników miłość do opowieści typu fantasy, Le Guin była więc dla mnie odkryciem na miarę Tolkiena. Nieprześcignione było też tłumaczenie Stanisława Barańczaka, którego działalność opozycyjna w KOR sprawiła, iż zaplanowane na 1976 rok pierwsze wydanie książki zostało przez władzę wstrzymane na kilka lat.
„Grobowce Atuanu”, kolejna część trylogii, ukazała się najpierw jako wydawnictwo klubowe, jak na tamte czasy (chyba 1986 rok) przyzwoicie przygotowane, ale ta książka nie miała już tego czaru i uroku, co „Czarnoksiężnik”. Może dlatego, że przekład był już inny (choć zasadniczo tłumaczenie Piotra Cholewy jest poprawne, nie ma w nim „duszy” Barańczaka), ale głównie dlatego, że opowieść nie była już tak atrakcyjna i wlokła się nieco, jak ścieżki opisywanego w niej podziemnego labiryntu, który pokonać musieli bohaterowie.
Wydawnictwo: Książnica, 2011
Po tym doświadczeniu zerwałem na wiele lat z Ursulą Le Guin, ale gdy płynie czas, rodzą się sentymenty, więc w ubiegłym roku powróciłem do jej prozy. Zabrałem się za „Najdalszy brzeg” i poczułem się jak syn marnotrawny wracający do domu po latach rozłąki, bo lektura sprawiła mi niemal taką samą przyjemność jak pierwszy tom cyklu.
Ale z kolejną częścią, „Innym wiatrem”, którą niedawno zakończyłem, już tak nie jest. Ta opowieść, moim zdaniem, nie dorównuje wcześniejszym. Książka nuży, wlecze się, meandruje niepotrzebnymi dywagacjami – to już nie ta sama autorka i upływ lat (a było ich ponad 30 od powstawania „Czarnoksiężnika”) sprawił, że nie ma już w jej pisarstwie tej pomysłowości, która budziła czytelniczą niecierpliwość, by dowiedzieć się, jak potoczą się losy bohaterów. Ziemiomorze spowszedniało, nie unosi się już nad nim aura tajemniczości, nie zaskakuje niczym nowym. Choć nie odmawiam innym uznania dla tej powieści, ja sam dokończyłem ją raczej z obowiązku niż potrzeby, nie wspominając już o ciekawości. I chociaż nie żałuję tego czasu (powroty do przeszłości nieco go zabierają, a książka nie jest zła, tylko po prostu gorsza), to jednak pominiętą przeze mnie „Tehanu” wolę na razie odstawić na półkę. Może kiedyś znowu zatęsknię za Ziemiomorzem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz