Czasami lubię sprawdzać, czy młodzieńcze fascynacje nadal
bywają interesujące, a idealną okazją do takich literackich testów okazała się twórczość
Ursuli Le Guin, dziś już osiemdziesięcioośmioletniej amerykańskiej pisarki. Wiele
lat zajęło mi przeczytanie całego cyklu jej opowieści o Ziemiomorzu, ale i
autorka nie spieszyła się z pisaniem (pierwsza powieść ukazała się w 1968 roku,
ostatnia w 2001). Do niedawna przekonany byłem nawet, a nie należę jak sądzę do
wyjątków, że ten cykl stanowi trylogię zakończoną w 1972 roku.
Wydawnictwo Literackie, 1983 |
Pierwszą jej część, wydaną w Polsce przez Wydawnictwo
Literackie a zatytułowaną „Czarnoksiężnik z Archipelagu” poznałem bodaj w 1984
roku i od razu uwiodła mnie swoją poetyką. W tamtych latach dopiero kształtować
się zaczęła wśród czytelników miłość do opowieści typu fantasy, Le Guin była
więc dla mnie odkryciem na miarę Tolkiena. Nieprześcignione było też
tłumaczenie Stanisława Barańczaka, którego działalność opozycyjna w KOR
sprawiła, iż zaplanowane na 1976 rok pierwsze wydanie książki zostało przez
władzę wstrzymane na kilka lat.
„Grobowce Atuanu”, kolejna część trylogii, ukazała się
najpierw jako wydawnictwo klubowe, jak na tamte czasy (chyba 1986 rok)
przyzwoicie przygotowane, ale ta książka nie miała już tego czaru i uroku, co „Czarnoksiężnik”.
Może dlatego, że przekład był już inny (choć zasadniczo tłumaczenie Piotra
Cholewy jest poprawne, nie ma w nim „duszy” Barańczaka), ale głównie dlatego,
że opowieść nie była już tak atrakcyjna i wlokła się nieco, jak ścieżki opisywanego
w niej podziemnego labiryntu, który pokonać musieli bohaterowie.
Wydawnictwo: Książnica, 2011 |
Ale z kolejną częścią, „Innym wiatrem”, którą niedawno zakończyłem,
już tak nie jest. Ta opowieść, moim zdaniem, nie dorównuje wcześniejszym.
Książka nuży, wlecze się, meandruje niepotrzebnymi dywagacjami – to już nie ta
sama autorka i upływ lat (a było ich ponad 30 od powstawania „Czarnoksiężnika”)
sprawił, że nie ma już w jej pisarstwie tej pomysłowości, która budziła
czytelniczą niecierpliwość, by dowiedzieć się, jak potoczą się losy bohaterów. Ziemiomorze
spowszedniało, nie unosi się już nad nim aura tajemniczości, nie zaskakuje
niczym nowym. Choć nie odmawiam innym uznania dla tej powieści, ja sam dokończyłem
ją raczej z obowiązku niż potrzeby, nie wspominając już o ciekawości. I chociaż
nie żałuję tego czasu (powroty do przeszłości nieco go zabierają, a książka nie
jest zła, tylko po prostu gorsza), to jednak pominiętą przeze mnie „Tehanu”
wolę na razie odstawić na półkę. Może kiedyś znowu zatęsknię za Ziemiomorzem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz