środa, 17 maja 2017

Harce wokół Konstytucji

Od jakiegoś czasu staram się unikać politycznych tematów, a już szczególnie deklarowania się po jednej czy po drugiej stronie sporu, bywają jednak takie, których nie sposób uniknąć, bo budzą niepokój. Dlatego tym razem nie powstrzymam się od komentarza, bo sprawa dotyczy konstytucji.
Czego dotknie PiS, czy słusznie czy nie, rodzi ferment, bo PiS zabiera się do wszystkiego jak chłop, który wrócił z pola w uwalanych gnojem gumofilcach i stara się robić porządki na salonach. Razem z obrusem ściąga ze stołu porcelanę robiąc mnóstwo rabanu, a przy okazji uwala dywan, po którym wszyscy stąpają w eleganckich pantoflach. Jeśli ktoś myśli, że przypomina słonia w składzie porcelany,  jest w błędzie, słoń chciał dobrze, tylko mu nie wychodziło, działania PiS to już nie niezdarność, to (wszystko na to wskazuje) świadome próba wywołania burzy.
Tak jest właśnie z konstytucją, do której poprawiania z typową dla siebie „finezją” zabrali się posłowie wiodącej partii. Nie jest to ustawa doskonała, co mam prawo głosić, ponieważ podczas referendum decydującym o jej wprowadzeniu niemal równo 20 lat temu (27 maja 1997 r.) byłem jej przeciwny, bo od początku była złym kompromisem. Największym jej orędownikiem był Aleksander Kwaśniewski i będący wówczas u władzy postkomuniści (choć nie oni jedni, bo wspierał te działania także wielce dla Polski zasłużony Tadeusz Mazowiecki). Obecna konstytucja jest przegadana, reguluje sprawy, które nie powinny się w konstytucji w ogóle znaleźć, jak choćby Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, której nawet potrzeba istnienia jest wątpliwa; i nieprecyzyjna, czego mamy okazję doświadczać wysłuchując sporów o Trybunał Konstytucyjny czy Krajową Radę Sądownictwa – a wad jest znacznie więcej.
Nie byłem wówczas jedynym przeciwnikiem konstytucji w takim kształcie, wielu znanych polityków oraz poważanych autorytetów przyznawało się do głosowania w referendum przeciwko jej wprowadzeniu, niemniej, gdy za jej reformowanie zaczął się zabierać PiS, wszyscy oni (bądź niemal wszyscy) stanęli w jej obronie (gdy piszę te słowa, wypowiada się akurat w TV w tym tonie Aleksander Hall, który też obecnej konstytucji nie pochwalał).
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego rzeczy dotknięte przez PiS nabierają stygmatów świętości nawet w oczach wcześniejszych ich krytyków? Politycy PiS nie grzeszą pokorą, ale przecież arogancję potrafili okazywać także ich poprzednicy, od Leszka Balcerowicza począwszy, na Donaldzie Tusku skończywszy (a nie byli jedynymi aroganckimi premierami czy wicepremierami, którym to się zdarzało), więc to chyba nie jedyny powód.
Politykom PiS brakuje finezji i wcale się o nią nie starają – to ich partia po raz pierwszy w historii III RP osiągnęła bezwzględną większość w Sejmie i ten sukces nadmiernie zamieszał w głowach. Prominentni działacze PiS uznali, że nie tylko umizgi wobec opozycji są zbędne, ale i o zwykłej kindersztubie można zapomnieć. Donald Tusk potrafił czarować i uwodzić sojuszników i elektorat, Jarosław Kaczyński nie tylko tego nie potrafi, ale i nie chce. Świadom jest skali zwycięstwa własnej partii, umizgiwać się więc nie zamierza, a elektoratowi woli płacić (500 zł na dziecko) niż oczarowywać wdziękiem. Opozycja czyniła zresztą ostatnio wiele, by ułatwić te działania: pan Ryszard Petru, na którego partię (o zgrozo!) głosowałem, kilkakrotnie popełniał polityczne samobójstwo (i to jest spory wyczyn przy tak dobrym starcie, a odkrywanie jego nieuctwa było dla mnie wyjątkowo żenujące), a panu Grzegorzowi Schetynie daleko do wdzięku szermierza, a tym bardziej charyzmy przywódcy, więc wdaje się w wymianę ciosów z najbardziej zażartymi harcownikami PiS, nie odbiegając od ich poziomu dyskusji.
Nie sądzę, w gruncie rzeczy, by Jarosław Kaczyński liczył na to, iż uda mu się zmienić konstytucję (nawet przy wsparciu partii Kukiz), on po prostu z uwielbia przyglądać się zamieszaniu i histerii, z jaką na jego wypowiedzi reagują przeciwnicy – to taki trochę sondaż, trochę widowisko dla cesarza. Przynajmniej na razie.

Jeśli jednak, porzucając żartobliwy nieco ton,  w istocie miałoby się w konstytucji coś zmienić (a kiedyś powinno), to wolałbym poczekać na nieco spokojniejsze czasy, gdy polityczni oponenci ze sobą dyskutują, a nie obrzucają się inwektywami. Tylko czy to w ogóle w tym kraju możliwe?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz