Pierwsza tura wyborów prezydenckich tylko dla niektórych zadufanych
w sobie funkcjonariuszy Platformy Obywatelskiej mogła stanowić
zaskoczenie. Nasiliły się tendencje, które już od dłuższego
czasu scharakteryzują polskie społeczeństwo, które podzieliło
się na kilka grup, z których dwie stanowią większość:
1. Zawiedzionych i rozczarowanych, a tym samym zniechęconych i
zobojętniałych. To największa grupa polskiego społeczeństwa,
która uznaje po latach doświadczeń, że bez względu na wynik
wyborów, niewiele się w Polsce zmieni a ich los się nie poprawi. W
ich opinii przy władzy pozostają i pozostawać będą tylko Ci,
którzy się wyrzekną realizacji poglądów a swą duszę sprzedadzą
ochoczo jednej z partii (obojętnie której, wskazane jest nawet
umiejętne jej zmienianie). Zdaniem tej grupy wysiłek związany z
pójściem do urny jest za duży, w stosunku do możliwych do
osiągnięcia skutków. Zatem nie warto, lepiej zająć się własnymi
sprawami.
2. Drugą grupą niezadowolonych są ci, którzy głosowali na Pawła
Kukiza. Nie reprezentują oni żadnych jednolitych poglądów, a
raczej reprezentują wielką ich różnorodność. Głosowanie na
Kukiza było w gruncie rzeczy głosowaniem przeciw elitom i
dotychczasowym partiom i podkreśleniem, że oczekują zmian. Od
pierwszej grupy rożni ich wyłącznie to, że uważają, iż
wyrażanie niezadowolenia jeśli nawet niczego nie zmieni, to pozwoli
je dostrzec. Ich udział w wyborach jest w gruncie rzeczy odmianą
ulicznej manifestacji, w której transparentem jest wyborczy wynik.
Te dwie grupy stanowią najliczniejszą, bo liczącą ponad 70% grupę
społeczeństwa, czego politycy zdają się nie dostrzegać, choć
tak naprawdę po prostu niezręcznie byłoby o tym przypominać.
Zmuszeni byliby wtedy przyznać, że na każdego z kandydatów
największych partii głosowało nie więcej niż po 17-18%
uprawnionych. A zatem w gruncie rzeczy zdecydowana mniejszość.
Pozostali kandydaci, z wyłączeniem Pawła Kukiza, w zasadzie się
nie liczą.
Ten ostatni też raczej niewielkie ma szanse na zbudowanie trwałego
stronnictwa, nie wspominając o partii. Prawdopodobnie podzieli los
innych efemeryd polskiej sceny politycznej, takich jak Stan Tymiński,
Andrzej Lepper czy Janusz Palikot. Być może siłą rozpędu uda mu
się wprowadzić swoich ludzi do sejmu i senatu, ale, co ciekawe,
tylko w przypadku dotychczasowej ordynacji większościowej, w której
wynik rozpoznawalnego lidera przekłada się na większe szanse
innych kandydatów z jego listy. Jednak historia uczy, że nawet
wtedy nowa partia skazana zostanie na szybki rozpad – bardziej
szczegółowy program podzieli jej szeregi, a potem ci, którzy będą
chcieli utrzymać się w polityce, wpadną w obszar przyciągania
przez większych partii.
Niestety, tegoroczne wybory prezydenckie i parlamentarne niewiele
zmienią. Politycy tak bardzo przyzwyczaili się do wygodnych i
dobrze płatnych posad, że ze wszystkich sił bronić będą
etatystycznego państwa i swoich przywilejów. Widać to na każdym
kroku, ot choćby w mających w najbliższym czasie wejść w życie
przepisach dotyczących restrykcyjnego karania za przekroczenie
prędkości. Kierowca za jej przekroczenie o 50 km/godz. ma stracić
prawo jazdy na trzy miesiące, chyba że... będzie posłem.
Bohater Tadeusza Konwickiego z opowiadania Ogródek z nasturcją
wypowiada znamienne zdanie: „Miałem kiedyś kupę ideałów. Teraz
tamto straciło wartość. Wydaje mi się nawet, że ci, którzy mi
je podsuwali, zdradzili mnie”. Nic dodać, nic ująć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz