W porze lunchu wszedłem niedawno do Galerii Bałtyckiej i nie
powstrzymałem się od wizyty w Empiku oraz księgarni Matras.
Podczas takich wizyt grzebię w leżących na stojakach i
poupychanych w regałach książkach raczej z przyzwyczajenia, niż w
nadziei znalezienia czegoś niezwykłego. To już od dawna nie te
czasy, gdy książki sprzedawano nie tylko po to, by zarobić, ale
również dlatego, że się je lubi, a tym samym coś na ich temat
wie. Doświadczenie ostatnich lat nauczyło mnie, że prawdziwie
wartościowe pozycje trafiają do księgarń dopiero na zamówienie,
a na co dzień krzyczą w nich kolorowymi okładkami tylko te
najczęściej reklamowane i najbardziej znanych autorów. Innymi
słowy mnogość książek, a niedostatek literatury (choć
absolutnie nie mam zamiaru dyskredytować literatury popularnej,
którą uważam za doskonałą rozrywkę, ale przecież nie samym
chlebem człowiek żyje). Podczas gdy przeglądałem regały, jedna z
pań zapytała mnie uprzejmie, czy może w czymś pomóc? Odparłem
równie grzecznie i zgodnie z prawdą, że nie, że tylko się
przyglądam, ale bardzo dziękuję. I przesuwałem się dalej wzdłuż
półek najpierw literatury pięknej polskiej, jak głosiły napisy
na regałach, potem literatury równie pięknej, ale obcej, na
których ani tytuły ani nazwiska niewiele mi w większości mówiły.
Aż w którymś momencie wzrok mój padł na książkę z widocznym
na grzbiecie tytułem: „Sklepy cynamonowe”. Przetarłbym pewnie
oczy ze zdumieniem, gdybym nie nosił okularów, ale na wszelki
wypadek raz jeszcze spojrzałem na umieszczoną na regale tabliczkę
– nie przywidziało mi się, napis głosił, że stoję przed
regałem z literaturą obcą. A bo to jednemu psu Burek? –
przypomniałem sobie ludowe powiedzenie i by się upewnić wyjąłem
tomik i na wszelki wypadek sprawdziłem autora, bo przecież, choć
to mało prawdopodobne, jakiś obcokrajowiec mógł napisać książkę
o takim samum tytule. Ale, jak się należało spodziewać, był nim
nadal Bruno Schulz.
Bruno Schulz miał żydowskie pochodzenie, ale nie to zadecydowało.
Kosiński też był pochodzenia żydowskiego, a na półkę
literatury obcej nie trafił. Po prostu pani z księgarni nic to
nazwisko nie mówiło, a obco brzmiało, więc powędrowało tam,
gdzie jej zdaniem było jego miejsce. Była to w istocie literatura
obca, obca jednak tylko pani ekspedientce, która ją tam umieściła.
Zgroza!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz