niedziela, 3 maja 2015

Literatura obca (niektórym)

 W porze lunchu wszedłem niedawno do Galerii Bałtyckiej i nie powstrzymałem się od wizyty w Empiku oraz księgarni Matras. Podczas takich wizyt grzebię w leżących na stojakach i poupychanych w regałach książkach raczej z przyzwyczajenia, niż w nadziei znalezienia czegoś niezwykłego. To już od dawna nie te czasy, gdy książki sprzedawano nie tylko po to, by zarobić, ale również dlatego, że się je lubi, a tym samym coś na ich temat wie. Doświadczenie ostatnich lat nauczyło mnie, że prawdziwie wartościowe pozycje trafiają do księgarń dopiero na zamówienie, a na co dzień krzyczą w nich kolorowymi okładkami tylko te najczęściej reklamowane i najbardziej znanych autorów. Innymi słowy mnogość książek, a niedostatek literatury (choć absolutnie nie mam zamiaru dyskredytować literatury popularnej, którą uważam za doskonałą rozrywkę, ale przecież nie samym chlebem człowiek żyje). Podczas gdy przeglądałem regały, jedna z pań zapytała mnie uprzejmie, czy może w czymś pomóc? Odparłem równie grzecznie i zgodnie z prawdą, że nie, że tylko się przyglądam, ale bardzo dziękuję. I przesuwałem się dalej wzdłuż półek najpierw literatury pięknej polskiej, jak głosiły napisy na regałach, potem literatury równie pięknej, ale obcej, na których ani tytuły ani nazwiska niewiele mi w większości mówiły. Aż w którymś momencie wzrok mój padł na książkę z widocznym na grzbiecie tytułem: „Sklepy cynamonowe”. Przetarłbym pewnie oczy ze zdumieniem, gdybym nie nosił okularów, ale na wszelki wypadek raz jeszcze spojrzałem na umieszczoną na regale tabliczkę – nie przywidziało mi się, napis głosił, że stoję przed regałem z literaturą obcą. A bo to jednemu psu Burek? – przypomniałem sobie ludowe powiedzenie i by się upewnić wyjąłem tomik i na wszelki wypadek sprawdziłem autora, bo przecież, choć to mało prawdopodobne, jakiś obcokrajowiec mógł napisać książkę o takim samum tytule. Ale, jak się należało spodziewać, był nim nadal Bruno Schulz.
Bruno Schulz miał żydowskie pochodzenie, ale nie to zadecydowało. Kosiński też był pochodzenia żydowskiego, a na półkę literatury obcej nie trafił. Po prostu pani z księgarni nic to nazwisko nie mówiło, a obco brzmiało, więc powędrowało tam, gdzie jej zdaniem było jego miejsce. Była to w istocie literatura obca, obca jednak tylko pani ekspedientce, która ją tam umieściła. Zgroza!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz