Wracając do „za” i „przeciw” (vide: poprzedni wpis),
niestety, niemal w każdej beczce miodu trafi się przynajmniej jedna
łóżka dziegciu, a w Polsce po dwudziestu pięciu latach, które
upłynęły od pierwszych powojennych wyborów do których zaproszono
opozycję, tych łyżek jest znacznie więcej. Nawet trudno się
zdecydować, od czego zacząć.
1. Pierwszą przykrą niespodzianką była obserwacja, z jaką
łatwością niedawni opozycjoniści, niegdyś zagorzali ideowcy, w
tym także moi koledzy, wchodzili w rządowo-parlamentarne układy i
przyswajali sobie mechanizmy władzy. Czynili to niemal wszyscy, bez
względu na proweniencję polityczną. Czas ich transformacji w homo
politicus następował niebywale szybko, jakby od dawna czekali
na zmianę warty.
Oczywiście, w samym zajmowaniu się polityką, zwłaszcza gdy ma ona
umożliwić wcielenie w życie głoszonych wcześniej ideałów, nie
byłaby niczym niewłaściwym, gdyby nie lekkość, z jaką zrzucali
z siebie garnitur wcześniejszych poglądów czy młodzieńczych
marzeń. Każda wolta, każda zmiana poglądów bywa dopuszczalna,
jeśli pozwalała utrzymać się w polityce lub, dzięki niej, zdobyć
intratne stanowisko w tym czy innym dochodowym przedsięwzięciu.
Tempo powstawania „nowej klasy”zaskoczyłaby chyba nawet samego
Milovana Dźilasa, i wcale nie musiała mieć, co by go nieco
zdziwiło, czerwonej barwy.
2. Kolejnym niemiłym rozczarowaniem jest sposób, w jaki traktuje
się zwyczajnych obywateli, którzy stanowią dla „elit”
politycznych bezimienny tłum wyborców, który się mami i któremu
się wiele obiecuje, bo po wyborach cynicznie łamać obietnice. Nie
dość na tym, równie cynicznie ograbia się ich z pieniędzy, by
ratować budżet państwa. Wręcz modelowym tego przykładem było
odebranie Polakom 150 mld. zł prywatnych oszczędności
zgromadzonych w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Gdy rząd Jerzego
Buzka dokonywał tamtej reformy emerytalnej namawiano do tej formy
oszczędzania i obiecywano, że te pieniądze nie tylko staną się
nienaruszalną własnością każdego z Polaków, tale będą mogły
być dziedziczone. Donald Tusk i Jacek Rostowski nie wahali się
złamać tamte obietnice i odebrać Polakom ich oszczędności,
cynicznie tłumacząc to dobrem kraju.
Nie inaczej ma się sprawa z podatkami. Niemal każda formacja
polityczna obiecywała obniżenie podatków (ci o lewicowych
korzeniach tym najmniej zarabiającym) i ich stabilizację.
Obiecywali i na tym zazwyczaj się kończyło. Jako pierwszy progi
podatkowe zamroził rząd Hanny Suchockiej (co było w istocie
zwiększeniem obciążeń podatkowych), a potem jej następcy bez
wahania sięgali po ten czy inny sposób drenowania kieszeni Polaków.
Z punktu widzenia rządzących społeczeństwo powinno być jak stado
owiec, pokorne i zawsze gotowe do ostrzyżenia,
3. Do listy przykrych niespodzianek zaliczyłbym także centralizm.
Warszawa decyduje o wszystkim, a w pierwszej kolejności o tym, jak
dzielić społeczne pieniądze. Regiony, które osiągają większe
dochody, oddawać muszą ich tak znaczną część, że wpadają w
finansowe kłopoty. Tę karę za przedsiębiorczość nazwano
słusznie „janosikowym”. Samorządy lokalne niewielką mają
możliwość kształtowania własnej polityki podatkowej. Najchętniej
Warszawa decydowałaby, jak niegdyś Komitet Centralny PZPR o
wszystkim (co zresztą jest też tendencją widoczną w UE).
4. Ograniczanie wolności i odpowiedzialności obywatelskiej, to
kolejny przykład negatywnych tendencji. Coraz więcej sfer życia
regulowanych jest nakazami i zakazami, oczywiście, jak tłumaczą
oświeceni politycy, dla dobra obywatela lub, co jeszcze bardziej
enigmatyczne, dobra wspólnego. Ot, jeden z ostatnich przykładów –
zakaz palenia w prywatnych (sic!) restauracjach. Do restauracji w
której się pali, (prywatnej, jeszcze raz podkreślam) nie muszą
wchodzić osoby, które chcą uniknąć dymu (w przeciwieństwie do
urzędów, gdzie zakaz jest jak najbardziej zasadny). mogą wybrać
taką, której właściciel wywiesi wywieszkę, że jest dla
niepalących. To właściciel lokalu powinien decydować, czy jest on
dla palących, czy nie. Podobno pali mniejszość, więc i lokali z
zakazami palenia byłoby więcej. By uniknąć zarzutów o
stronniczość zaznaczam, że palenia nie pochwalam, nie chodzi
jednak o mnie, a o zasadę wolnego wyboru.
Coraz więcej przestrzeni wolności i decyzji odbiera się
obywatelom, choćby decydując o tym, jakie produkty spożywcze
trafiać mają do sieci handlowych. Narzuca się przedsiębiorstwom,
jak i co mają produkować, co szczególnie widoczne jest w obszarze
artykułów spożywczych. Przez setki, ba, tysiące lat pito
niepasteryzowane i niehomogenizowane mleko, jedzono wytwarzane pod
strzechą sery i ludzkość przetrwała. Poza tym decydować o tym,
co je, powinien konsument, jeśli zaryzykuje chwilowym rozstrojem
żołądka, to jego sprawa, bo jego żołądek!
5. Gąszcz przepisów utrudniających życie przedsiębiorcom – to
kolejny przykład absurdu, bo niekiedy przepisy równych ustaw są ze
sobą sprzeczne.
6. Niewydolny system sądowniczy, w którym sprawy wloką się całymi
latami.
7. Powszechna kontrola i nasilające się tendencje do wprowadzania
państwa powszechnej inwigilacji. W tej dziedzinie rzeczywistość
zaczyna przekraczać wyobraźnię Orwella. W jego „Roku 1984”
Wielki Brat obserwował obywateli tylko przez telewizor w ich
mieszkaniach, dziś za pomocą coraz liczniejszych kamer obserwuje
nas wszędzie, na każdej ulicy. Śledzi nas też dzięki używaniu
telefonów komórkowych czy kart kredytowych. Urzędnicy aparatu
przemocy (a wciąż ich przybywa, bo poza policją jest jeszcze
policja skarbowa, Straż Leśna, Straż Ochrony Kolei, Inspekcja
Transportu Drogowego, Straż Graniczna i pewnie niejedna jeszcze tak
instytucja mogąca używać broni), też są wszędzie. W każdej
chwili mogą nas zatrzymać, wylegitymować, i przesłuchać, choć
nie złamaliśmy żadnego przepisu. Ot, prewencyjnie. Oczywiście
wszystko to dla naszego bezpieczeństwa i dobra. Przypominam, że dla
społecznego dobra terror wprowadzali też Robespierre, Lenin,
Stalin, Hitler, Kadafi, Husajn, a ostatnio na Krymie również Putin.
Chyba czas kończyć, choć miałem jeszcze ochotę napisać o wielu
sprawach, o poprawności politycznej, narastających obawach
wyrażania swoich poglądów ze względu na potępienie przez media
czy nawet środowiskowy ostracyzm (vide – Joanna Szczepkowska,
która odważyła się potępić gejowskie lobby w świcie
aktorskim) czy prymacie prawa brukselskiego na narodowym. Już nie
napiszę, nie mam ochoty, bo zaraz się okaże, że to nie łyżka
dziegciu w beczce miodu, tylko odwrotnie. Ale nadal uważam, że
droga była dobra. To, co potem nastąpiło, tak naprawdę tylko
Polacy są odpowiedzialni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz