niedziela, 15 czerwca 2014

Ćwierć wieku od wyborów – negatywnie

 Wracając do „za” i „przeciw” (vide: poprzedni wpis), niestety, niemal w każdej beczce miodu trafi się przynajmniej jedna łóżka dziegciu, a w Polsce po dwudziestu pięciu latach, które upłynęły od pierwszych powojennych wyborów do których zaproszono opozycję, tych łyżek jest znacznie więcej. Nawet trudno się zdecydować, od czego zacząć.
1. Pierwszą przykrą niespodzianką była obserwacja, z jaką łatwością niedawni opozycjoniści, niegdyś zagorzali ideowcy, w tym także moi koledzy, wchodzili w rządowo-parlamentarne układy i przyswajali sobie mechanizmy władzy. Czynili to niemal wszyscy, bez względu na proweniencję polityczną. Czas ich transformacji w homo politicus następował niebywale szybko, jakby od dawna czekali na zmianę warty.
Oczywiście, w samym zajmowaniu się polityką, zwłaszcza gdy ma ona umożliwić wcielenie w życie głoszonych wcześniej ideałów, nie byłaby niczym niewłaściwym, gdyby nie lekkość, z jaką zrzucali z siebie garnitur wcześniejszych poglądów czy młodzieńczych marzeń. Każda wolta, każda zmiana poglądów bywa dopuszczalna, jeśli pozwalała utrzymać się w polityce lub, dzięki niej, zdobyć intratne stanowisko w tym czy innym dochodowym przedsięwzięciu. Tempo powstawania „nowej klasy”zaskoczyłaby chyba nawet samego Milovana Dźilasa, i wcale nie musiała mieć, co by go nieco zdziwiło, czerwonej barwy.
2. Kolejnym niemiłym rozczarowaniem jest sposób, w jaki traktuje się zwyczajnych obywateli, którzy stanowią dla „elit” politycznych bezimienny tłum wyborców, który się mami i któremu się wiele obiecuje, bo po wyborach cynicznie łamać obietnice. Nie dość na tym, równie cynicznie ograbia się ich z pieniędzy, by ratować budżet państwa. Wręcz modelowym tego przykładem było odebranie Polakom 150 mld. zł prywatnych oszczędności zgromadzonych w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Gdy rząd Jerzego Buzka dokonywał tamtej reformy emerytalnej namawiano do tej formy oszczędzania i obiecywano, że te pieniądze nie tylko staną się nienaruszalną własnością każdego z Polaków, tale będą mogły być dziedziczone. Donald Tusk i Jacek Rostowski nie wahali się złamać tamte obietnice i odebrać Polakom ich oszczędności, cynicznie tłumacząc to dobrem kraju.
Nie inaczej ma się sprawa z podatkami. Niemal każda formacja polityczna obiecywała obniżenie podatków (ci o lewicowych korzeniach tym najmniej zarabiającym) i ich stabilizację. Obiecywali i na tym zazwyczaj się kończyło. Jako pierwszy progi podatkowe zamroził rząd Hanny Suchockiej (co było w istocie zwiększeniem obciążeń podatkowych), a potem jej następcy bez wahania sięgali po ten czy inny sposób drenowania kieszeni Polaków. Z punktu widzenia rządzących społeczeństwo powinno być jak stado owiec, pokorne i zawsze gotowe do ostrzyżenia,
3. Do listy przykrych niespodzianek zaliczyłbym także centralizm. Warszawa decyduje o wszystkim, a w pierwszej kolejności o tym, jak dzielić społeczne pieniądze. Regiony, które osiągają większe dochody, oddawać muszą ich tak znaczną część, że wpadają w finansowe kłopoty. Tę karę za przedsiębiorczość nazwano słusznie „janosikowym”. Samorządy lokalne niewielką mają możliwość kształtowania własnej polityki podatkowej. Najchętniej Warszawa decydowałaby, jak niegdyś Komitet Centralny PZPR o wszystkim (co zresztą jest też tendencją widoczną w UE).
4. Ograniczanie wolności i odpowiedzialności obywatelskiej, to kolejny przykład negatywnych tendencji. Coraz więcej sfer życia regulowanych jest nakazami i zakazami, oczywiście, jak tłumaczą oświeceni politycy, dla dobra obywatela lub, co jeszcze bardziej enigmatyczne, dobra wspólnego. Ot, jeden z ostatnich przykładów – zakaz palenia w prywatnych (sic!) restauracjach. Do restauracji w której się pali, (prywatnej, jeszcze raz podkreślam) nie muszą wchodzić osoby, które chcą uniknąć dymu (w przeciwieństwie do urzędów, gdzie zakaz jest jak najbardziej zasadny). mogą wybrać taką, której właściciel wywiesi wywieszkę, że jest dla niepalących. To właściciel lokalu powinien decydować, czy jest on dla palących, czy nie. Podobno pali mniejszość, więc i lokali z zakazami palenia byłoby więcej. By uniknąć zarzutów o stronniczość zaznaczam, że palenia nie pochwalam, nie chodzi jednak o mnie, a o zasadę wolnego wyboru.
Coraz więcej przestrzeni wolności i decyzji odbiera się obywatelom, choćby decydując o tym, jakie produkty spożywcze trafiać mają do sieci handlowych. Narzuca się przedsiębiorstwom, jak i co mają produkować, co szczególnie widoczne jest w obszarze artykułów spożywczych. Przez setki, ba, tysiące lat pito niepasteryzowane i niehomogenizowane mleko, jedzono wytwarzane pod strzechą sery i ludzkość przetrwała. Poza tym decydować o tym, co je, powinien konsument, jeśli zaryzykuje chwilowym rozstrojem żołądka, to jego sprawa, bo jego żołądek!
5. Gąszcz przepisów utrudniających życie przedsiębiorcom – to kolejny przykład absurdu, bo niekiedy przepisy równych ustaw są ze sobą sprzeczne.
6. Niewydolny system sądowniczy, w którym sprawy wloką się całymi latami.
7. Powszechna kontrola i nasilające się tendencje do wprowadzania państwa powszechnej inwigilacji. W tej dziedzinie rzeczywistość zaczyna przekraczać wyobraźnię Orwella. W jego „Roku 1984” Wielki Brat obserwował obywateli tylko przez telewizor w ich mieszkaniach, dziś za pomocą coraz liczniejszych kamer obserwuje nas wszędzie, na każdej ulicy. Śledzi nas też dzięki używaniu telefonów komórkowych czy kart kredytowych. Urzędnicy aparatu przemocy (a wciąż ich przybywa, bo poza policją jest jeszcze policja skarbowa, Straż Leśna, Straż Ochrony Kolei, Inspekcja Transportu Drogowego, Straż Graniczna i pewnie niejedna jeszcze tak instytucja mogąca używać broni), też są wszędzie. W każdej chwili mogą nas zatrzymać, wylegitymować, i przesłuchać, choć nie złamaliśmy żadnego przepisu. Ot, prewencyjnie. Oczywiście wszystko to dla naszego bezpieczeństwa i dobra. Przypominam, że dla społecznego dobra terror wprowadzali też Robespierre, Lenin, Stalin, Hitler, Kadafi, Husajn, a ostatnio na Krymie również Putin.

Chyba czas kończyć, choć miałem jeszcze ochotę napisać o wielu sprawach, o poprawności politycznej, narastających obawach wyrażania swoich poglądów ze względu na potępienie przez media czy nawet środowiskowy ostracyzm (vide – Joanna Szczepkowska, która odważyła się potępić gejowskie lobby w świcie aktorskim) czy prymacie prawa brukselskiego na narodowym. Już nie napiszę, nie mam ochoty, bo zaraz się okaże, że to nie łyżka dziegciu w beczce miodu, tylko odwrotnie. Ale nadal uważam, że droga była dobra. To, co potem nastąpiło, tak naprawdę tylko Polacy są odpowiedzialni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz