Hucznie świętowana rocznica ćwierćwiecza odzyskania przez Polskę
wolności (choć precyzyjniej, była to rocznica pierwszego kroku do
jej odzyskiwania, bo mające miejsce 4 czerwca 1989 roku wybory były
tylko częściowo wolne) w każdym chyba Polaku, który świadomie
uczestniczył w tamtych wydarzeniach, wzbudziła nieco refleksji na
temat przemian, jakie miały miejsce od tamtego dnia, a także na
temat obecnej kondycji Polski. To, że większość z nas nie jest
zadowolonych z obecnego stanu rzeczy, nie powinna dziwić, bo z
jednej strony tęsknota za wolnością w czasach komunizmu sprawiła,
że nazbyt gloryfikowaliśmy demokrację wyobrażając ją sobie jako
raj na ziemi, z drugiej, w naturze Polaków, tak przynajmniej ja to
oceniam, zakorzeniony jest większy niż w innych europejskich
narodach krytycyzm. Coś jednak bez wątpienia w tym jest, bo we mnie
także, najdelikatniej rzecz ujmując, rodzą się ambiwalentne
odczucia, gdy myślę o tym, co przez tych trzydzieści lat moja
ojczyzna osiągnęła. Pomyślałem, że warto dokonać subiektywnego
całkiem bilansu i skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością.
Zanim jednak przejdę do tego prywatnego rachunku zysków i start,
chciałbym podkreślić, że zarówno rozmowy okrągłego stołu, jak
i pierwsze ułomne wybory, uważam z perspektywy lat za właściwą
decyzję opozycji i krok, jak już wspomniałem, we właściwym
kierunku. Choć szanuję odmienne opinie wyrażane w tej sprawie
przez niektóre środowiska, nie mogę ich podzielać, bo w moim
przekonaniu rozpoczęły one bezkrwawy proces powrotu do w pełni
demokratycznego systemu sprawowania w Polsce władzy, a co więcej,
otworzyły one tę możliwość innym krajom Europy Wschodniej. Gdyby
nie tamte wydarzenia, zapewne nie upadłby jeszcze przez wiele lat
mur berliński, nie byłby jedwabnej rewolucji w Czechosłowacji i,
co najbardziej niezwykłe, nie odzyskałyby niepodległości kraje
wcielone siłą do ZSRR.
Niektórzy twierdzą, że i bez okrągłego stołu, za jakiś czas do
Polski osiągnęłaby wolność, ale „jakiś czas” już mi wtedy
nie wystarczał. Miałem trzydzieści lat i z całej duszy pragnąłem
żyć w normalnym kraju, zapomnieć o przeszłości, bezsilności,
zmorach kolejek, cenzurze, milicyjnych szykanach, drukowanych w
piwnicach ulotkach i nieustannej obawie o przyszłość najbliższych.
Każda, nawet najdłuższa droga, zaczyna się od pierwszego, nawet
nieporadnego kroku, a nasz naród wkraczał w zupełnie nieznane i
niebezpieczne rejony, torując drogę innym. Z tego kroku powinniśmy
być dumni i mieć świadomość, że gdybyśmy go nie uczynili, być
może teraz, gdy minęło od tamtej chwili ćwierć wieku, stojąc w
kolejce po chleb i kiełbasę wyrzucalibyśmy sobie, że gdy
otworzyła się taka szansa, nie potrafiliśmy z niej skorzystać.
Nec temere, nec timide, „bez zuchwałości, ale i bez lęku”,
ta złota dewiza zamieszczona przed wiekami na herbie Gdańska,
wskazywała właściwą drogę. Niepotrzebna zuchwałość bądź
nieuzasadniony strach niejeden kraj doprowadzały do ciężkich
doświadczeń, a Polakom udało się w 1989 roku wypracować
consensus, któremu przyświecała.
A teraz już swoiste i osobiste za i przeciw, zalety i wady Polski, w
której dzisiaj przyszło mi żyć.
Co osiągnęliśmy?
1. Zlikwidowano gospodarkę niedoborów, przekleństwo wystawania w
kolejkach za najpotrzebniejszymi towarami. Pamiętam dowcip krążący
w okresie stanu wojennego: Jak po angielsku nazywa się mięso? –
zadawano pytanie. Meat – odpowiadał zapytany. To dokładnie jak po
polsku – stwierdzano. Ale wszyscy pamiętamy, że niemal mityczne
było nie tylko mięso, brakowało niemal dosłownie wszystkiego:
żywności, mebli, artykułów AGD czy ubrań, nie wspominając o
surowcach czy półfabrykatach dla fabryk. Teraz w sklepach znaleźć
możemy wszystko to, co mają Amerykanie, Francuzi czy Brytyjczycy.
2. Pełne artykułów sklepy są wynikiem dopuszczenia na rynek
prywatnych przedsiębiorców. Do roku 1989 niemal wszystkie
przedsiębiorstwa (nie licząc rolnictwa) należały do państwa.
Polska socjalistyczna gospodarka bohatersko starała się pokonywać
trudności, które... nie występowały w żadnym innym kraju Zachodu
(jak zwykł mawiać Stefan Kisielewski), a mimo to nie dawała rady.
Bo nie mogła, gdyż z założenia brak właściciela prowadzi do
dewastacji. Dziś w Polsce każdy może założyć przedsiębiorstwo
i to kolejne niezaprzeczalne dobro obecnego stanu rzeczy.
3. Więcej zarabiamy. Stać nas na to (uprzedzając, oczywiście nie
wszystkich, ale dotyczy to wszystkich krajów świata) na zagraniczne
podróże na Zachód (w roku 1989, gdy na dużym kacu kupowałem w
sklepie puszkę Coca-Coli za 2,5 marki zachodniej, serce bolało mnie
okrutnie, bo zarabiałem miesięcznie takich marek w przeliczeniu,
coś ze czterdzieści). Dziś Polacy jeżdżą normalnymi
samochodami, nie tylko wytwarzanymi w krajach tzw. demokracji ludowej
i zarezerwowanymi wówczas dla uprzywilejowanych. Posiadają prywatne
domy i mieszkania wyposażone w najnowocześniejsze urządzenia (choć
nie wszyscy, ale o tym potem).
4. Otworzył się przed nami świat, Polacy mogą wyjechać dokąd
chcą i kiedy chcą, oraz zatrudnić we wszystkich krajach UE.,
Zapominalskim przypominam, że w 1989 roku, by uzyskać możliwość
wyjazdu, trzeba było tygodniami zabiegać o paszport (o którego
wydaniu decydowali urzędnicy), a potem jeszcze starać się o wizę.
Po powrocie z zagranicy natychmiast trzeba było paszport oddać.
5. Zniesiono cenzurę, możemy czytać wszystko, co wydano na całym
świecie, a także wyrażać wszystkie niemal opinie, zwłaszcza
polityczne. Istnieją ograniczenia, ale o tym w innym już dziale,
poświęconym temu, czego nie udało nam się osiągnąć.
Dwie strony „maszynopisu” zakończyłem, więcej nikt nie ma
ochoty czytać, w związku z tym, o tym, czego nie dokonaliśmy lub
co mi się nie podoba, w najbliższym tekście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz