Po lekturze „Szkiców piórkiem” zamówiłem kilka książek
Andrzeja Bobkowskiego, które można było dostać w internetowych księgarniach,
wersje papierowe, bo e-booków nie było. Różne wydawnictwa, trzy tytuły z
biblioteki „Więzi: „Z dziennika podróży”, „Listy do Jerzego Turowicza”, „Listy
do Aleksandra Bobkowskiego”; „Listy do różnych adresatów” wydały „Arcana” a
„Notatnik 1947 – 1960” nieznane mi wcześniej wydawnictwo „LTW”. Zacząłem od „Z
dziennika podróży” i już kilka pierwszych akapitów mnie uwiodło. Ot, choćby
taki fragment z Paryża, nie ma dokładnej daty, ale musiało to być wiosną 1947,
bo w tymże roku opublikowany został w „Nowinach Literackich”:
Czekam
na metro. Nie ma już dwóch klas i ceny biletów są jednakowe. Ale czerwone i
miękkie wagony pierwszej klasy toczą się nadal w środku. Ci, co jeździli nimi
dawniej, wsiadają do nich i teraz. Tamci inni nie pchają się tam wcale. Wagony
te jednak obrażają ich uczucia równości
wobec tego mają je przerobić na zwykłe. Dużo o tym pisali – a jakże!
C’est un probleme. Są dwa rodzaje demokracji: ta która chciałby, aby wszystkie
wagony były wygodne, i ta, która miękki przerabia na twarde, uznając to za
zdobycz ludu.
Prosta a jakże trafna konstatacja,
równanie w dół, nie w górę. Byle dokuczyć tym, którzy mają nieco lepiej –
państwo w roli Janosika w służbie zawistnych. Tak robi się do dzisiaj, już tyle
razy słyszałem to od znajomych, że to nieuczciwe, by inni mieli więcej, że
przyszło im łatwiej, że… Zresztą jakie ma znaczenie rzeczywisty powód, w dół i
koniec, bo prawdziwym powodem jest zazdrość. W osiemnastym wieku ten zwyczaj
równania zapoczątkowała hołubiona do dziś rewolucja francuska posługując się
gilotyną; teraz polityczny establishment Europy i państw w Europie położonych zrównuje
posiadających więcej innymi sposobami, najchętniej gilotyną podatkową. To
właśnie od takiej Europy Bobkowski uciekł do Ameryki Środkowej. Czemu wybrał
akurat Gwatemalę? Może gdzieś jeszcze doczytam.
Swoją drogą niezwykły człowiek, władał francuskim,
niemieckim, łaciną (tak wynikało ze „Szkiców”) i hiszpańskim. Nie było to
wówczas, ani dzisiaj nie jest, czymś zwyczajnym. Ale, co ważniejsze, miał w
tych językach wiele do powiedzenia (Michał Korybut Wiśniowiecki, król Polski,
znał osiem języków, a mimo to ambasador francuski donosił swojemu monarsze, „w
żadnym nie miał nic do powiedzenia”).
Kupiłem też (w wersjach
elektronicznych) Richarda Dawkinsa „Rzekę genów” i „Bóg urojony”. Interesuje
mnie ten intelektualista tak jak Noam Chomsky, nie podzielam poglądów, ale czytam
zafascynowany ich publikacje, próbując zrozumieć motywacje i mechanizm roszenia
się i pielęgnowania tej nienawiści do mechanizmów cywilizacji. Sztandarowym
manifestem Chomsky’ego była książka „Rok
501: podbój trwa” wydana przez PWN. Mam ją w posiadaniu, przeczytałem zaraz po
jej ukazaniu się z dużym zainteresowaniem, ale nie rozumiem nadal skąd bierze
się fascynacja do głoszonych utopii i tak jednostronnego postrzegania postępu cywilizacyjnego.
Chomsky jest sztandarowym przykładem
lewicowego intelektualisty, ale Dawkins niewiele mu ustępuje, to orędownik tzw.
naturalizmu i jednocześnie zagorzały i walczący ateista. Nie wiem, czy jest
socjalistą w dziedzinie ekonomii, ale takie poglądy by mnie nie zdziwiły.
Zacząłem czytać „Boga urojonego”, dotarłem do trzeciego rozdziału. Sam zmagam
się zagadnieniem wiary, zastanawiałem się, jakich Dawkins dostarczy argumentów,
bo przechwalał się bardzo w przedmowie, że obali wszystkie opinie i dowody wierzących
i absurd poważnego traktowania religii w ogóle – ale w ogóle, to w ogóle mnie
nie przekonał. To co pisze znam od dawna, przytaczano takie argumenty od lat,
można je akceptować bądź nie, ale nie rozwiązują zagadnienia wiary. Co ciekawe,
jego gorliwość w zwalczaniu religii jest nie mniejsza niż gorliwość inkwizycji
w jej obronie w ubiegłych stuleciach, co sprawia, że przestaje być dla mnie
wiarygodny, bo nie ufam żadnym fanatykom. Ostateczny osąd wydam jednak po
dokończeniu lektury.
Na książki Dawkinsa natknąłem się
przeglądając ofertę wydawnictwa, w którym nabyłem „Szkice piórkiem”, ciekawy
dobór zainteresowań wydawcy.
Pobrałem też z Amazona fragmenty
„Dziennika Anny Frank” (przekład na angielski), chciałem się im przyjrzeć już
wcześniej, lecz nie było jakoś okazji. Nie mam zamiaru czytać ich w całości, po
prostu chciałem się przekonać, jakim są pisane językiem. Lektura zajęła mi
godzinę. Poza dramatyzmem czasów, to jednak zapiski nastolatki, więc, zgodnie z
przewidywaniem, niezbyt wciągające. To bez wątpienia ważne świadectwo wydarzeń,
które do dziś są przedmiotem sporów, ale mnie nie trzeba przekonywać do faktów
i sprzeciwiania się totalitaryzmowi w każdej postaci. Ale bez wątpienia prawda
o tamtych czasach wywołuje i dzisiaj gorące emocje, a jedna z dyskusji o tym
przetacza się właśnie po świecie w związku z wprowadzoną w Polsce ustawą o IPN
– przedstawiciele Izraela oburzeni, Trump krytyczny, polscy politycy PiS
oburzeni na oburzonych, a wszystko jak zwykle przez powszechną w polskim prawie
niechlujność legislacyjnych zapisów, które są niejednoznaczne i tym samym
różnie interpretowane. Ale zachowanie polityków niemieckich tym razem z
prawdziwą klasą – w moich oczach pani kanclerz i minister Sigmar Gabriel urośli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz