Od
rana pochmurna, ale jasno, po południu błysnęło czasem słońce. Temperatura waha
się między jeden a pięć stopni, teraz o 20.52 wynosi u nas na balkonie półtora
powyżej zera.
Nadal
przy Bobkowskim, to jeszcze potrwa. Tym razem zmusza mnie do sięgnięcie po
Grahama Greena, bardzo podobało mu się „Sedno sprawy”, którego nie czytałem.
Czytałem natomiast „Konsula honorowego” w latach siedemdziesiątych, niedługo
chyba po jego wydaniu w Polsce czyli będąc w liceum, ale zupełnie bez wrażenia,
a nawet z poczuciem miałkości. Muszę spróbować ponownie, wtedy mogłem czego
innego oczekiwać od literatury, albo jeszcze do niej nie dorosnąć, choć w to
akurat wątpię. A potem już, zniechęcony, po Grahama Greene’a nie sięgnąłem.
Najbardziej
mi się w czytaniu dzienników, wspomnień, listów podoba wnikanie w czasy,
których już nie ma, a które były ważne dla kraju i o które się w jakiś sposób otarłem.
Miałem niespełna dwa lata, gdy zmarł Bobkowski, ale przecież żyłem potem jako
nastolatek w czasach, gdy pisywali ludzie z którymi on korespondował, albo w
kraju, albo za granicą. Bobkowski był przecież z pokolenia narodzonego w drugim
dziesięcioleciu dziewiętnastego wieku, tegoż samego, z którego wywodził się też
Wasiutyński. Tylko że to inny świat emigracji, wygląda na to, że nie stykały
się ze sobą albo stykały przypadkiem i bardzo rzadko. Giedroyć zaproponował
Wasiutyńskiemu pisanie do „Kultury”, o czym i jeden i drugi wspomina w
zapiskach, ale ten się nie zgodził i ich drogi się ponownie rozeszły. Wojciech
Wasiutyński był doskonałym publicystą, ale przeszłość miał radykalnie narodową,
oenerowską, potem złagodniał, ale jak wszyscy narodowcy, trzymał się z dala od
„Kultury” paryskiej i „Wiadomości” londyńskich. Liberałowie tacy jak Bobkowski
i jemu podobni, z narodowcami kontaktu nie utrzymywali i z nimi nie
dyskutowali, to taki niepisany układ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz