wtorek, 22 marca 2022

Pamiętam takie wydawane przed nastaniem niepodległości książki, na marnym papierze i z kiepskimi okładkami, z których dowiadywałem się prawdy o historii Polski. Pamiętam z nich dwie tezy o modelu przyszłego państwa polskiego, jedną proponowaną przez Romana Dmowskiego - Polskę narodowościowo jednolitą, w której "obcy", by móc w niej pozostać musieli być spolszczeni i wyrzec się swych korzeni; drugą Piłsudskiego, w którego koncepcji w granicach Polski znaleźć się mogły osoby o innym narodowościowo pochodzeniu, a co ważniejsze, których aspiracje do własnej państwowości należało wspierać i pomóc im w stworzeniu własnych niepodległych państw, które miały być buforem chroniącym Polskę od nieprzewidywalnej Rosji, bez względu na to, czy będzie biała czy czerwona.

Piłsudski traktował te państwa instrumentalnie, nie czuł sympatii ani do Ukraińców, ani do Litwinów, Białorusinów (choć Białoruś traktowano wtedy jak część Litwy), ani do żadnych innych nacji, jedyne co czuł, to nienawiść do Rosji, bez względu na jej ustrój. Państwa ościenne miały służyć jako bufor, załatwić czas na pozbieranie się Polski do wojny.

Wbrew dziwnej i niezrozumiałej dla mnie sympatii Polaków do Józefa Piłsudskiego, który był raczej postacią bardziej przerażającą niż sympatyczną (uzasadnienie moje opinii nie jest w tym kontekście konieczne, ale kiedyś do tergo wrócę)nie lubił on nikogo, poza kilkoma osobami z najbliższego otoczenia, ale na pewno już nie zamieszkujących dawne polsko-litewskie obszary I Rzeczpospolitej narody. Łaskawie proponował im własne państwo, pod warunkiem, że granice ich sam wykreślił, a ich rządy sobie podporządkował. Gdy Litwa nie chciała się podporządkować, wysłał generała Żeligowskiego, by zajął Wilno i okolice, gdy nie chciała się podporządkować Ukraina, oddał ją w ręce bolszewików bez najmniejszych skrupułów.

Choć źle, bo po megalomańsku, zabrał się do wprowadzenia swoich porządków (był w gruncie rzeczy nikim więcej, niż dyktatorem), co do jednej sprawy się nie mylił, państwa między granicami Polski i Rosji, mogły być i wówczas, a dzisiaj są, prawdziwym pierwszym szańcem granic Polski, a dzisiaj także Zjednoczonej (choćby tylko z nazwy) Europy.

Ukraina już dzisiaj zapewniła światu więcej czasu, niż polska we wrześniu 1939 roku. Lekceważona przez Zachód i Rosję Ukraina obnażyła słabość Rosji, choć w jej potęgę wierzyły i jej się obawiały dotąd Niemcy i Francja, a zapewne też Ameryka. Rosyjska machina wojenna utknęła pod Kijowem, Mariupolem czy Charkowem, armie Putina tracą sprzęt i ludzi, żołnierze dezerterują i odmawiają wykonywania rozkazów, a Europa i Ameryka stoją w miejscu i wydają odezwy, jak kiedyś alianci po ataku Hitlera na Polskę. To najlepsza możliwość od czasów końca II wojny światowej, by obalić Rosję, białą, czarowną czy Putinowską. To jest największy dramat, lepiej robić niewiele lub nic, niż wykorzystać nadarzającą się, a przy tym naprawdę zgodną z wszystkimi zasadami współczucia i ochrony ludności cywilnej, okazję. Czemu tak się dzieje? Z prostego powodu, świat boi się zainterweniować, by nie doznać uszczerbku, ich Marioupol, Charków czy Kijów nadal stoją. A Putin ma guzik do wyrzutni rakiet z bronią jądrową. Tylko zamiast zapobiec możliwości ich użycia "bohaterski świat czeka, jak zawsze, że ktoś za nich to załatwi, będzie ów świta praworządny i demokratyczny wspierał Ukrainę aż do ostatniej kropli krwi... ukraińskich żołnierzy.

Mnie to po prostu mierzi i tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz